czwartek, 22 grudnia 2011

Shameless 1x12: Father Frank, Full of Grace



Och, by to...
Od początku sezonu wiedziałam, że to serial "wykolejony", zarówno pod względem postaci, jak i tematów. Ale to, co zafundowano nam w ostatnich trzech odcinkach, przeszło moje pocięcie, oczekiwania i sama nie wiem co jeszcze. Bez mrugnięcia okiem porównuję to do najpikantniejszego fragmentu "Boardwalk Empire".

Mam wrażenie, że jedynymi osobami, które w tym serialu nie mają absolutnie niczego za uszami są Liam  (i to tylko dlatego, że ma dwa latka) i Carl (o dziwo!), najmłodsi. Nawet Debbie kombinuje za plecami rodzeństwa. Rozumiem, dla ich dobra, ale czy to nie trochę za dużo, jak na dziesięciolatkę? Cała reszta zawsze coś, wszędzie coś. Wradzają się w ojca, bądź uczą od niego. Na całe szczęście nie idą w ślady matki. Brawo, Fiona. Goku nie jest tego wart, if you ask me. Nie mówię, że policjant jest, ale to już inna sprawa. Rozmowa na drugi sezon.

No i Karen, robiąca karierę internetową. Nie lubiłam jej od samego początku. Telewizja stworzyła kolejnego rozpieszczonego bachora, którego muszę oglądać, a którego nienawidzenie nie wzbudza odpowiedniej satysfakcji, by ją spokojnie znosić. Kaprysy szesnastolatki wpędzają w depresję, problemy, psychozy i furię wszystkich wkoło niej, a ona nie ponosi najmniejszej konsekwencji za swoje czyny. Nawet Lip jej na końcu wybacza! Przy wiosennych roztopach, kiedy w końcu znajdą jej ojca, pewnie tylko wzruszy ramionami. Dziwka, w rzeczy samej.

Uff, teraz jestem na bieżąco i spokojnie dopisuję do ulubionych. Dawno bowiem nie zdarzyło mi się wydzierać z emocji podczas oglądania finału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...