środa, 28 grudnia 2011

Bag of Bones, pt. 1


"Worek kości" Stephena Kinga przeczytałam dobre kilka lat temu. Nie chcę kłamać, że nie wywarła na mnie żadnego wrażenia, bo pewnie było inaczej. Po prostu nie pamiętam już. Z reguły książki z duchami w tle wzbudzają we mnie wrażenie na tyle, że zdarza mi się zasypiać przy włączonej lampce. Pamiętam trzy sceny z książki: kiedy główny bohater, Mike Noonan, spotyka na drodze kilkuletnią Kyrę i jej matkę, kiedy jedzą ostatni wspólny obiad jakiś czas później i scenę z dziadkiem dziewczynki na pomoście. Reszta jest standardem, jak to w książkach Kinga bywa.

I tak, mamy tu pisarza przechodzącego kryzys twórczy, który wyjeżdża do małego miasteczka w stanie Maine, gdzie niemal wszyscy mieszkańcy są albo zacofanymi dupkami, albo bogatymi dupkami. Pisarz napotyka przeszkody nie tylko ze strony ludzi, ale też nadprzyrodzonych  sił, z którymi musi się borykać. Jak na razie objawiają się one dzwonieniem dzwoneczka na łosiu, przesuwaniem magnesów po lodówce i snami, które nawiedzają Noonana praktycznie co noc. Jest też samowłączający się adapter i płyty z lat 40, które brzmią zdecydowanie zbyt współcześnie. Straszne momenty? Teoretycznie cztery, w praktyce to ten sam motyw powtarzany raz za razem, przez co traci na swojej, i tak już mocno wyświechtanej, formule.

Problem z ekranizacjami kinowymi horrorów Kinga jest taki, że nie wszystkie się udają. Problem z ekranizacjami w formie mini-serii i filmów telewizyjnych jest taki, że nie udają się nigdy. Po raczej śmiesznym "It", po zrypanej wersji "Lśnienia" dla telewizji i kilku innych, ktoś postanowił zająć się i "Workiem kości". Z dwóch części na razie obejrzałam pierwszą, gdzie skupiamy się głównie na próbach ukojenia żalu po stracie pani Noonan i konfrontacji z mieszkańcami Dark Score Lake. Ale czy udaje się wprowadzić tyle klimatu, by widz zaczął współczuć głównemu bohaterowi straty małżonki? By odczuwać z nim strach i zaciekawienie dziwnymi wydarzeniami w jego domu? Nie sądzę, nie odczułam tego przez całe 80 minut pierwszego odcinka. 

Liczę cały czas na to, że drugi nadrobi, zarówno atmosferą, tempem (ale bez przesady, żeby nie wyszedł z tego Graham Masterton), jak i rozwinięciem wątków i postaci. Nie spodziewam się, żebym się zachwycała, ale nie chcę się też krzywić i oglądać tylko dlatego, że się zdeklarowałam. Robię to już z "Grimm".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...