poniedziałek, 17 lutego 2014

The Walking Dead 4x10: Inmates


Gdyby na obecne wydarzenia spoglądał ktoś z wyjątkowo czarnym humorem (nie twierdzę, że rakowego nie mamy na blogspocie, ale bez przesady), to z zaistniałych sytuacji i dramatycznego podzielenia grupy głównych bohaterów mógłby stworzyć dosyć oryginalny sit-com/serial podróżniczy. Taki z serii „zmuszeni są wspólnie przemierzać kraj”. Mamy zestawy podzielone w sposób następujący: motocyklista i drobna blondyneczka pisząca pamiętnik, Tyreese i kobieta, która zabiła jego dziewczynę, dwie niezwykle uparte baby i jeden słaby doktor z problemem alkoholowym, Glenn szukający swojej żony i była policjantka, zdecydowana na śmierć za odkupienie win. Czy dałoby się pomieszać ich bardziej? Ile będziemy czekać aż wypłyną pierwsze konflikty?

Zaczynając tak z brzegu! Ciekawe, czy Carol przyzna się do zabójstwa Karen? Spotkanie Tyreese’a i dzieciaków w samym środku lasu uratowało życie całej piątce, ale a drugiej strony Tyreese był ostatnią osobą, z która Carol chciałaby, lub powinna, się spotkać. No, może poza Rickiem.

Tajemnicze i dramatyczne zniknięcia były jedną wielką ściemą. Zarówno Judith (ale tu sprawa była oczywista od samego początku), jak i Glenn (to była niespodzianka, ale tylko dlatego że ostatnio widzieliśmy go w autobusie, a nie na piętrze). Niestety, nasi bohaterowie byli mniej nudni kiedy w więzieniu plewili sałatę i ganiali kury, niż kiedy teraz szukają się po okolicy. Było trochę lepiej niż tydzień temu, kiedy odcinek opowiadał tylko o Carlu, trudno go uratować nawet Michonne.

Jeżeli epidemia i krwotoki z oczu kogoś o tym nie przekonało, że mieszkańcy Woodbury byli tylko „mięsem armatnim”, to dźganie wypadających z autobusu zombie powinno utwierdzić w tym przekonaniu nawet największego niedowiarka. Ekipa Ricka nie mogła stracić kolejnego lubianego przez widzów bohatera, więc grupa starych ludzi i cichych, jednakowo wyglądających, kobiet sprawiła się świetnie jako ofiary śmiertelne i przyszli szwędacze. Nie zasłużyli nawet na krótką scenę ze swojej perspektywy, w której ich życie zakończyło się w blaszanym pojeździe, pośród krzyków i szarpaniny.

Lizzie mogła pojechać z nimi. Miałaby kim się „opiekować”. Potem miałby kto ją zjeść. (Odnoszę coraz częściej wrażenie, że to Lizzie jest odpowiedzialna za śmierć Karen i Davida, ale jej przyszywana matka zwyczajnie ją kryje.)

Serio, co jest nie tak z tym dzieckiem? Może i zrozumiałabym zajączki, to w końcu świeże mięso – jedzenie. Jednak jej mina gdy próbowała udusić Judith  mnie przeraziła (robiła to trochę za długo, by można było nazwać to „uciszaniem”). To nie jest normalna dziewczynka, wiemy to, bo karmiła szwędaczy przez pierwszą połowę sezonu. Nie chodzi tu nawet o świat, w jakim żyje i to, ze musiała się przystosować i przeżyć. Jej siostra nie przejawia takich skłonności. Nawet Carl okazuje jakieś skrupuły! A ona będzie jeszcze przyczyną czyjejś okrutnej śmierci. Tylko jeszcze nie wiem w jakich okolicznościach – sama kogoś zabije, czy przez jej nieuwagę i dziwne nawyki ktoś zostanie skasowany. Już niedługo będzie można wybierać w nowych potencjalnych ofiarach „dziecka śmierci”.

Sanktuarium, do którego drogę znaleźli Tyreese i Carol, to pewnie to samo miejsce, z którego przyjechali żołnierze z końca odcinka. Miło, że wyrosło ta niespodziewanie w pobliżu i że nikt w takim Woodbury nie wiedział o jego istnieniu, albo że Michonne nie natknęła się na nie podczas swoich wyjazdów po zapasy. Z perspektywy marszu Carol z dzieciarnią, czy wycieczki Glenna i jego nowej koleżanki, wydaje się, że nie było to specjalnie daleko.

Za naszymi bohaterami podąża wciąż zniszczenie i śmierć, więc pozostaje tylko rozsiąść się i czekać aż w ciągu kolejnych kilku odcinków rozpirzą w drobny mak następne schronienie dla ocalonych.

czwartek, 6 lutego 2014

Najlepsze serialowe czołówki - nasze typy

Oczywiście, nie może być tak, że skupiamy się tylko na negatywach. Czołówki seriali dawno w końcu przestały być tylko listą nazwisk i urywkami odcinków. Niektóre potrafią szybko zmęczyć, ale są i takie, które można oglądać (i słuchać!) bez poirytowania. Oto kolejne nasze zestawienie: najbardziej klimatyczne, wyrywające z kapci czołówki!

Wybory Rudej:

3. Shameless


Uwielbiam rodzinę Gallagherów. Może jako ich sąsiadka miałabym inne odczucia, ale jako widz ich uwielbiam. Tego typu rodzina, skoro już ma własny serial, zasługuje na trochę chaotyczną (jeśli nie kompletnie kopniętą), dynamiczną czołówkę z całkiem nieźle dobraną muzyką. Pokazuje każdego członka rodziny tak, jak należy. Tylko pluszaka szkoda.

2. Vikings vs. Black Sails

Ogłaszam remis, zamiast zamieniać je co chwila miejscami.



Zawsze byłam pod wielkim wrażeniem strony wizualnej tego serialu, więc czołówka od razu przykuła moją uwagę. Szczególnie, kiedy w tle użyty został współczesny zespół Fever Ray, zamiast muzyki inspirowanej kulturą skandynawską, który idealnie tutaj pasuje! Dodać do tego wizję śmierci w morskiej otchłani, gdy tuż nad twoją głową walczą i giną twoi bracia, kilka odniesień do mitologii nordyckiej i ciarki z przejęcia gotowe.
 

Jestem w szoku. Serial dopiero się zaczyna, człowiek jeszcze nie zdążył się z nim oswoić, a intro od razu ląduje w zestawieniu. Dobór barw kupił mnie od razu, tak samo jak ujęcia i szczegóły, które oglądamy. Chociaż to rzeźba, to ma się wrażenie jakby była dynamiczna, niemal ożywała z każdą sekundą. Na początku widzimy spokojne morze, by zakończyć całość bitwą, falami zalewającymi miasto i człowiekiem dosłownie ścigającym się ze śmiercią. Mam też najwyraźniej słabość do Beara McCreary’ego, bo tutaj tez odpowiada za muzykę – motyw przewodni ma odpowiednio narastające tempo, piracki klimat i te niskie tony, które prawie grają ci na żyłach.

1. The Walking Dead



Wszystko w tym intro wywołuje niepokój. Szybkie ujęcia, gwałtownie zmieniające się obrazy, opuszczone budynki i puste ulice, wszystko to w przytłumionych barwach. Zmieniające się co sezon szczegóły i pojawiające się nowe opustoszałe krajobrazy stanowią dodatkowy smaczek. Do tego muzyka Beara McCreary’ego (odpowiedzialnego też za soundtrack do Battlestar Galactica, Defiance i Da Vinci's Demons), której każda nuta zawiera w sobie strach i potrzebę nieustającej czujności. Trudno utrzymać nerwy na wodzy, widząc poruszającą się nerwowo klamkę zabarykadowanych drzwi.

Wybory Agnes:

Oczywiście, dałabym czołówkę do Dextera, Boarwalk Empire, True Blood, Six Feet Under i Sopranos. Ale to by było zbyt oczywiste, bo przecież wszyscy te czołówki znają i kochają. Poniżej, czołówki równie dobre, jednak najczęściej pomijane:

3. How To Make It In America
Świetna muzyka i zdjęcia. Zdjęcia tak świetne, że żałujesz, że to nie ty je robiłeś i nie widziałeś tego na własne oczy. Te ujęcia idealnie oddają magię Nowego Jorku.



2. Misfits
Przyznaję bez bicia- to muzyka jest dla mnie najważniejsza w czołówkach. Dobrze dobrana, idealnie potrafi oddać klimat całego serialu. Świetnym tego przykładem jest Misfits. Jest głośno, agresywnie, dynamicznie. Czyli tak, jak żyją bohaterowie serialu.


4. Weeds
Piosenkę, którą słyszycie, przed każdym odcinkiem wykonywał kto inny. Raz była to starsza kobieta, innym razem dziecko. Bardzo ciekawy zabieg. Tutaj znowu widzimy zupełnie inną stronę USA. 





niedziela, 2 lutego 2014

Najsłabsze serialowe czołówki - nasze typy

Na każdej stronie o serialowej tematyce znajdziemy zestawienia najlepszych czołówek. Jednak umówmy się: nie wszystkim twórcom to wyszło. Są seriale, które uwielbiamy, jednak z grymasem na twarzy oglądamy napisy początkowe, albo czym prędzej przewijamy do właściwego początku. Dziewczyny z seryjnie połączyły siły i stworzyły ranking czołówek, za którymi by nie tęskniły! Oto one:

Wybory Agnes:

3. Orange Is The New Black


Okej, może za pierwszym razem robi wrażenie. Ale kiedy ogląda się kilka odcinków pod rząd (kocham Netflix), ma się serdecznie dość tej sekwencji. Niby wszystko ok- fajna piosenka, dynamiczne zmiany obrazów... ale zdecydowanie za długo. Za każdym razem nuży coraz bardziej.

2. Newsroom


Boże, jakie to nudne... i ta muzyka relaksacyjna. Po takiej czołówce odechciewa się wszystkiego.

1. Sons Of Anarchy


Wybaczcie fatalną jakość - na jutubie nie znajdziemy niestety lepszej wersji. Super serial o gangu motocyklowym, a w czołówce widzimy tylko ręce i bicepsy. I tatuaże przekształcające się w napisy... czy może być coś gorszego? 

Wybory Rudej:

Przyklaskuję z entuzjazmem wybraniu czołówki do Sonsów. Zawsze mam przy niej wrażenie, że Ron Perlman ze swoim cygarem bardziej wdzięczy się do lustra, niż stoi przed kimś z groźną miną i założonymi rękoma. To takie mój nieoficjalny typ na miejsce zaraz za podium.
 
3. The White Queen


Nie ma w tej czołówce nic, co mogłoby nakłonić widzów do zainteresowania się serialem (pisałam kiedyś, że jest to dobre wrażenie). Muzyka nie wpada w ucho, nie nadaje klimatu, dziwna czcionka gubi się gdzieś w gąszczu kiepskich efektów komputerowych. Można zacząć ziewać już w tych pierwszych trzydziestu sekundach.

2. Charmed


Piękny przykład koszmarku z lat 90. o czarodziejkach, które szukają faceta. Za dużo filtrów, za dużo efektu blurrowania. W tamtych czasach większość czołówek wyglądała w ten sposób, ale w przeciwieństwie do „Buffy” z kiepską czołówką i dobrą fabułą, tutaj intro idealnie oddaje słaby poziom całego serialu. 

1. New Girl


Zooey Deschanel powinna przestać śpiewać. Powinna też zaprzestać odgrywania jednej i tej samej bohaterki, którą wciska widzom we wszystkich filmach i serialach z ostatnich dziesięciu lat. Ludzie angażujący ją powinni wszystkie pomysły o wykorzystywaniu jej talentu wokalnego wyrzucać od razu przez okno.
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...