sobota, 27 października 2012

Nowy/stary superbohater: Arrow


Ledwo co wysmarowałam notkę o tendencji stacji CW do robienia serialu o problemach pięknych ludzi, a na moim celowniku znalazła się kolejna produkcja spod ich skrzydeł. Wzięli "na warsztat" kolejną starą historię, chociaż nie tak datowaną, jak opowieść o Pięknej i Bestii. "Arrow" to uwspółcześniona wersja przygód Zielonej Strzały, bohatera komiksowego, który narodził się pod szyldem DC Comics w 1941 roku.

Adaptacje komiksowe przeżywają prawdziwy renesans już dobrą dekadę. Po sukcesie "The Avengers" gatunek rwie do przodu, szykując nas na premiery wszelakich sequeli, prequeli i rebootów. I skoro tak dobrze bohaterom komiksów idzie na dużym ekranie, to czemu nie przeciągnąć tego do telewizji? Skoro "Smallville" już się skończyło (gdzie, swoją drogą, też można było spotkać Zieloną Strzałę), a cała reszta to głównie seriale animowane, "Arrow" na pewno zapadnie w pamięć.

I jak wyszło tym razem?

Współczesny świat (a dokładnie współczesna Ameryka) to idealne miejsce, by syn multimilionera, dupek o awanturniczych i pijackich skłonnościach, przeszedł wewnętrzną przemianę i zaczął zwalczać zło i korupcję. Mamy w końcu tego całkiem sporo, wśród bogatych i wpływowych. Oliver Queen wraca "zza grobu" po pięciu latach od zaginięcia i rozpoczyna walkę o dobro, a także o zadośćuczynienie za krzywdy, których ludzie zaznali od jego rodziny.

Stephen Amell, grający Olivera Queena, może nie odtwarza swojej postaci z takim luzem i przekonaniem, jak Robert Downey Jr. (który po części już był Tonym Starkiem), ale jedna rzecz na pewno wychodzi mu świetnie. Jego dziedzic fortuny wypada blado w porównaniu ze swoją drugą naturą. Kiedy zakłada kaptur i rusza w noc z łukiem w dłoni, sprawia wrażenie, jakby czuł się o wiele pewniej. A na pewno tak wygląda (szykuje nam się kolejne bożyszcze?). Poważna mina, wyprostowana postawa i niesamowita sprawność, a w szczególności mistrzostwo w posługiwaniu się tak oryginalną bronią, działają na jego korzyść.

Trochę szkoda, że wyposażono go w standardowy zestaw irytujących osób towarzyszących: zaczynając od przyjaciela-podrywacza, przez przemądrzałą siostrę, skończywszy na bardzo standardowej byłej dziewczynie, która tak naprawdę jeszcze go sobie nie odpuściła. Mam nadzieję, że odróżniać ten serial od innych adaptacji będzie to, że love interest nie będzie damą w opresji, którą Green Arrow będzie musiał non stop ratować. Wystarczyło nam to chyba w "Spidermanie".

Na duży plus tego serialu na pewno działają flashbacki. Przez pierwsze odcinki dawkowano je nam, zaczynając bezpośrednio od momentu odnalezienia Olivera na jego wyspie. Jeśli ktoś zastanawiał się, jak po pięciu latach w głuszy można wrócić do cywilizacji i nie gadać do piłki, to retrospektywy na pewno mu to wyjaśnią i sprawią, że nowy bohater i jego niesamowite zdolności i wiedza (o truciznach, na przykład) nie są wydumane i przekombinowane. Pozwalają też na ukrócenie pewnych teorii, związanych na przykład z Queenem seniorem. Chociaż, z drugiej strony, to świat komiksowy - może nie wszystko może się w nim wydarzyć, ale na pewno dosyć dużo.

Początek wypadł bardzo pozytywnie, wydaje mi się też, że serial rozkręca się i jeszcze może nas zaskoczyć. A kryjówka Zielonej Strzały podoba mi się o wiele bardziej, niż którakolwiek z jaskiń Batmana.

wtorek, 23 października 2012

Number of what? 666 Park Avenue


Jakby mało było nam od września z tajemnic i strachów z drugiego sezonu "American Horror Story", stacja ABC uraczyła nas jeszcze nową produkcją: historią mieszkańców ekskluzywnego apartamentowca w centrum Nowego Jorku, w którym co rusz mają miejsce dziwne wydarzenia. Serial o dosyć pokracznym (nie potrafię znaleźć innego słowa) tytule "666 Park Avenue" wyprodukowany został przez Warner Bros.

Po tytule można podejrzewać, o co będzie się tu rozchodziło. Jeśli nie siły diabelskie, to jakieś inne wcielenie zła będzie igrało z losami mieszkańców, z zakochaną parą -  Jane i Henrym, na czele. A jak najlepiej zobrazować siłę nieczystą, która walczy o dusze ludzi? Jako biznesmena i właściciela nieruchomości, w elegancko skrojonym i niesamowicie drogim garniturze, z zimną i dystyngowaną Vanessą Williams u boku. Najlepiej jeszcze, żeby miał twarz Locke'a z "Lost"!

Nie ma co ukrywać, że Terry O'Quinn idealnie pasuje do tej roli. Odnoszę także wrażenie, że świetnie bawi się ze swoim stanowczym i tajemniczym bohaterem, który w jednej chwili patrzy na ciebie złowrogo, by po chwili obdarzyć cię ciepłym uśmiechem i przyjaznym klepnięciem w plecy, bądź posłuży ramieniem, by pocieszyć, doskonale wiedząc, że wszystkie te gesty służą mu tylko na korzyść. 

Spotykamy w The Drake cały "przekrój nowojorski": jest pisarz bez weny, jest ambitna pani fotograf, słabo radząca sobie dziennikarka, dziwna nastolatka, jest w końcu bardzo wrażliwa na paranormalne zdarzenia krucha blondynka - Jane, główna bohaterka. I jej chłopak prawnik, daję słowo - sobowtór Christiana Bale'a. Wszyscy oni w jakiś sposób powiązali swoje losy z Gavinem Doranem, nie tylko ze względu na zamieszkiwanie jego budynku. Komu wyjdzie to na dobre? Kto nadal pozwoli wykorzystywać mu fakt, jak bardzo są od niego zależni? Po pierwszych czterech odcinkach zaczynam z niecierpliwością oczekiwać na to, co komu los przyniesie. 

Jakkolwiek główni bohaterowie nie wydają mi się specjalnie ciekawi i służą raczej do ekspozycji (szczególnie Jane, Henry do czwartego odcinka wydawał się troszkę bezużyteczny), tak są inne jasne punkty w obsadzie - Vanessa Williams na przykład. Znana z grywanych przez siebie kobiet wrednych i bezwzględnych, tutaj też sprawia na początku takie wrażenie. Jakby była wspólniczką Gavina we wszystkich intrygach. Potem jednak jej skorupa zaczyna pękać, a ona świetnie to oddaje. A widz zaczyna zastanawiać się, czy sama nie ukrywa czegoś przed mężem i czy poniesie konsekwencje za to? Bo, że Gavin ukrywa coś przed nią, to jest raczej pewne.

To, co serial na pewno ma, to klimat. A wpływają na niego nie tylko historie bohaterów (jak na razie historia dziennikarki Annie wypadła najlepiej), ale także świetne zdjęcia, zapierający dech w piersiach budynek (zarówno z zewnątrz, jak i od środka) i brak rozpasania z efektami komputerowymi. Kiedy w grę wchodzi postać unosząca się z pyłu, to jakaś ingerencja grafików musi wejść w rachubę. Ale drzwi ociekające krwią są drzwiami ociekającymi krwią i to jest właśnie plus.

Mam nadzieję, że chociaż Terry O'Quinn wie, kim naprawdę jest Gavin. Bo ja, chociaż byłam pewna po pierwszym odcinku (scena podpisywania umowy z Jane i Henrym, o tytule nie wspomnę!), to teraz ogarnęły mnie wątpliwości. Kto wie, może to właśnie będzie największe zaskoczenie całego serialu?

niedziela, 21 października 2012

Śliczna ona, "brzydki" on: Beauty and the Beast


Trudno już liczyć wszelkie wersje i wariacje na temat historii Pięknej i Bestii. Kino, telewizja, literatura wałkuje ten motyw od czasu powstania oryginału - francuskiej baśni ludowej. Temat był już tak wyeksploatowany i tak często powtarzany (ostatnio w filmie "Beastly" z 2011 roku), że trudno byłoby wyobrazić sobie zupełnie nowe podejście do niego. Dlatego The CW postanowiło sięgnąć po jedną z bardziej współczesnych wersji: serial zrobiony przez CBS w 1987 roku. I zrobić go po swojemu, czyli jako serial o problemach pięknych ludzi.

Jeśli porównamy sobie te dwa seriale z perspektywy dzielących je 25 lat i pewnych modnych wzorców, pojawia się ciekawy motyw. Koniec lat 80. to był czas, gdy wiele z leading ladies było prawniczkami. Dzisiaj sprawa się trochę zmieniła i na topie są przedstawicielki służb porządkowych - najczęściej panie detektyw, komisarz, itp. Wzór niezależnej kobiety sukcesu musiał stać się mocniejszy. Teczka pełna akt i żakiet z poduszkami zostały zamienione na odznakę i kaburę z poręcznym pistoletem. Twardsza może być już tylko kobieta-komandos. I zapewne grana będzie przez Michelle Rodriguez (chociaż moją all time favourite będzie Vasquez z drugiej części "Obcego"). 

Catherine Chandler została policjantką, by wyjaśnić zagadkę morderstwa swojej matki i ataku na nią samą. Jednak policjantką jest nieudolną i nieodpowiedzialną. Kiedy zostaje zaatakowana w metrze (i kiedy znowu pomaga jej „bestia”) i nieprzytomni napastnicy padają na tory, ona zostawia ich tam! Biorąc pod uwagę, że chwilę później sama zostaje uratowana przed śmiercią pod kołami przejeżdżającego tamtędy metra, oni nie mieli tyle szczęścia. Zamiast odprowadzić ich do aresztu i postawić zarzuty (na komisariacie, w którym pracują tylko młodzi i piękni), woli pogonić za kimś, do kogo i tak by się wybrała. Przez cały odcinek popełnia proceduralne błędy i nie ponosi za to konsekwencji. Kristin Kreuk nie zostanie raczej wzorem twardej babki, jak było to w przypadku Lindy Hamilton. Jej rola w „Beauty and the Beast” to w pewien sposób powtórka Lany Lane z „Tajemnic Smallville”.

Nowa wersja historii najsławniejszego przykładu syndromu sztokholmskiego to teraz serial kryminalno-proceduralny, z odwiedzinami w kostnicy, raportami policyjnymi i agentami specjalnymi w garniturach, którzy wtykają nosy tam, gdzie nie powinni. Jest też, oczywiście, współpracownik ewidentnie zakochany w głównej bohaterce. Nie będący raczej konkurencją dla Bestii, ale o tym później. I wygląda na to, że na tym się skończy. Trudno będzie wcisnąć tutaj wątki poboczne. Wcześniejszy serial zawierał wątek społeczności żyjącej w (wizualnie powalających) tunelach pod Nowym Jorkiem, z którymi Catherine utrzymywała kontakt przez Vincenta. Nowy serial ograbił nas z baśniowości i tajemnicy innej niż ta, kto jest mordercą.

Linda Hamilton i Ron Perlman w serialu CBS (1987)
Bestię też dotknęły zmiany. I to właśnie jest największy problem tego serialu. Tym razem romantyczną historię o klątwie i nauczce zmieniono na eksperyment naukowy rodem z komiksów (pierwsze moje skojarzenie: Wolverine). Vincent Keller zdążył też zostać lekarzem z fizjonomią modela. W przeciwieństwie do swojego serialowego pierwowzoru (Ron Perlman, ulubieniec wszystkich hollywoodzkich charakteryzatorów, m.in. Ricka Bakera) nie zmagał się od urodzenia z uprzedzeniami i odrzuceniem związanymi ze swoim wyglądem i innością. Nawet teraz może być częścią społeczeństwa, bo chociaż upozorował własną śmierć, to gdzieś na pewno może pokazać się w świetle dnia. W przeciwieństwie do mężczyzny o twarzy zwierzęcia, który swoją dobrocią i szlachetnością (nawet jeśli czasami mocno przesadzoną) zdobył serce ukochanej. Przez to historia traci na mocy. Po co całe to gadanie o odnajdywaniu wewnętrznego piękna, o sile charakteru i tym, że pozory mylą, skoro "bestia" ma twarz amanta, poznaczoną dodatkowo kozacką blizną? Morał o wartościach ducha, a nie ciała, towarzyszył tej historii przez długie lata, od samych korzeni. Teraz jednak padł ofiarą mody na młodych i pięknych. Szkoda.

Wersja z lat 80. ma w sobie mnóstwo łatwo dezaktualizujących się cech, które tamtą epokę czynią dla nas lekko obciachowymi. Uważam jednak, że warto zapoznać się z nią, nie tylko po to, by ocenić to, na czym wzorowali się twórcy tegorocznej produkcji. To ciekawy serial, pozwalający docenić nie tylko inne spojrzenie na bajkę o Pięknej i Bestii, ale też obsadę (szczególnie tytułowy duet), pomysłowość - a co za tym idzie konfrontację nowoczesnego wielkiego miasta z życiem pod jego powierzchnią - ale też kostiumy, scenografię czy tradycyjne efekty specjalne. Szczególnie za tymi ostatnimi można zatęsknić ostatnimi czasy. Po kiepskich komputerowych stworach w "Grimm" charakteryzacja Rona Perlmana sprzed dwudziestu kilku lat robi wrażenie.

P.S. Czy w kimś ten serial też budzi dziwną podświadomą nostalgię? Bo ja na przykład pamiętam Vincenta z dawien dawna i zastanawiam się, czy leciał gdzieś w polskiej telewizji kiedy byłam dzieckiem...

czwartek, 18 października 2012

American Horror Story Asylum: Welcome to Briarcliff



Umówmy się. Pierwszemu sezonowi AHS do horroru było daleko. Owszem, dostaliśmy dużo odniesień do klasyki - to duchy bliźniąt błąkające się po domu jak w "Lśnieniu", to ciąża Vivien żywcem zerżnięta z "Dziecka Rosemary", relacja Tate'a z matką niczym w "Twisted Nerve". Jednak wszystko było podane w taki sposób, aby nie straszyło za bardzo. Osobiście mnie to cieszyło, ponieważ nie należę do fanów gatunku.

Teasery "Asylum" były mroczne - powykręcane postacie skradające się w ciemnościach, siostry zakonne wynoszące wiadra z poćwiartowanymi ludzkimi ciałami. Obsada też jest mocnym punktem tej produkcji - piękna Chloë Sevigny, Joseph Fiennes czy James Cromwell, znany jako właściciel najsłodszej świnki na świecie, to dopiero początek. Z pierwszego sezonu zachowano, ku uciesze nastolatek, Evana Petersa oraz zdobywczynię nagrody Emmy - Jessicę Lang. 

I w tym sezonie zaserwowano nam najlepsze i sprawdzone triki do straszenia. Mamy dom wariatów, w którym mieszkają najstraszniejsze monstra jakie widziały Stany Zjednoczone. Mamy młodą parę, która w poszukiwaniu mocnych wrażeń wchodzi tam, gdzie nie powinna. Mamy doktora Frankensteina, który nie poprzestaje na próbach mutacji roślin. Trochę "Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną", trochę "Mechanicznej Pomarańczy", a nawet "Z Archiwum X". 

Postacie zostały rozpisane o wiele lepiej, niż w pierwszym sezonie. Są barwniejsze i mniej przewidywalne. Samo miejsce pozwala na więcej szaleństw, w końcu jesteśmy w domu wariatów! Świetnie ogląda się aktorów z pierwszego sezonu w zupełnie nowych rolach, jednak jeżeli chodzi Tate'a i Constance,  chyba w żadnym życiu nie jest im dane siebie lubić. Pani Lange jest niewątpliwie motorem serialu. Już po pierwszym odcinku można powiedzieć, że nominację do kolejnych Emmy's ma w kieszeni.Na uwagę zasługuje również czołówka z genialną muzyką Charliego Clousera (tak jak w pierwszym sezonie).

Bardzo dobry start, pozostaje nam tylko czekać na kolejny tydzień i mieć nadzieję, że i ten sezon nie zamieni się w love story nastolatków.

sobota, 13 października 2012

Raising Hope, 3x01


"Raising Hope" zaczęło się pogrzebowo. Absolutnie nie w pogrzebowej atmosferze. Chance'owie rzadko pozwalają sobie na chwile refleksji, zadumy i smutku. W tym przypadku było podobnie. Bo jak tu zachować powagę, kiedy Maw Maw błyskawicznie i ze zręcznością godną sapera "wyłuskuje" nieboszczkę z sukni?

Maw Maw, która w tym odcinku wydaje się być dosyć przytomna i ogarnięta (najwyraźniej trzeba, chcąc podpieprzyć suknię z trumny). Nie wydaje jej się, że znowu ma 30 (ani 7) lat, ani nie zjada plastikowych owoców. Czy to tylko na czas stypy, czy to dłuższy stan i zobaczymy w końcu, jak z sukcesem eksmituje Chance'ów ze swojego domu? (Idę o zakład, że przenieśliby się wtedy do motelu, w którym cztery sezony mieszkał Earl z Randym.)

Drugi sezon rozpoczął się od gościnnych występów. Dobrze usytuowana rodzina Sabriny wzbogaciła się o babcię (chociaż nie na długo) i matkę, w których role wcieliły się Tipi Hedren i Melanie Griffith, prywatnie także matka z córką. Obie wypadły na tyle przekonująco, że po raz pierwszy chyba w całym serialu poczułam sympatię do Sabriny. Szczególnie pani Griffith, której ostrzyknięta botoksem twarz bardzo pomogła w kreacji zapatrzonej w siebie baby z bogatego domu.

Już na samym początku zostały też podjęte poważne kroki - Jimmy oświadczył się. Co prawda dwa pierwsze podejścia były dosyć niezdarne, niezręczne i, nie ukrywajmy tego, udawane. Ale czy to dziwne w przypadku Jimmy'ego? Zawsze była z niego sierota. Urocza: tak, ale sierota. Że musiał liczyć na pomoc rodziców było raczej przesądzone. Zresztą, nawet gdyby nie chciał, by matka mu pomogła, to ona i tak by to zrobiła. Chociaż przecież wcale nie jest wścibska.

Dobrze tylko, że w grę wchodzi teraz perspektywa zamieszkania w większym domu (tylko uwaga, Burtowi podoba się wanna), bo kolejna osoba na stałe mieszkająca pod adresem Chance'ów mogłaby trochę zważyć nastroje. Myślę też, że szybkimi oświadczynami dają nam szansę na kilkaokazji do ich zerwania. W końcu sezon będzie liczył te dwadzieściakilka odcinków i wiele się może wydarzyć.

Oby tylko Lucy znowu się nie pojawiła. Była słabym pomysłem na finał.

środa, 10 października 2012

Gdy zapadnie ciemność, czyli Revolution


W świecie, w którym wygoda i dostatek musiały ustąpić miejsca chęci o przetrwanie i różnej formy kombinowaniu, ludzie żyją w pozostałościach po starym świecie, rządzeni przez uprzywilejowaną elitę. Elitę, która trzyma ich żelazną ręką, pod komendą bardzo wpływowego osobnika. W tym świecie młoda dziewczyna musi przejąć odpowiedzialność za swoje młodsze rodzeństwo i za wszelką cenę uratować je od śmierci. Jej mentorem staje się często zaglądający do kieliszka facet o szorstkim usposobieniu, który jest największym twardzielem, jakiego świat nosił, a który nigdy nikogo o nic nie prosił, ale potrafi też okazać jej wsparcie.

BRZMI ZNAJOMO?!

Może to tylko ja, może jednak postacie z literatury popularnej dla nastolatków wywierają zbyt mocny wpływ. Pytanie tylko, czy na mnie, czy na J.J. Abramsa i Jona Favreau? Bo albo wydaje mi się, że widzę tu próbę wciśnięcia nam serialowej wersji Katniss Everdeen z "Hunger Games", albo faktycznie ten duet postanowił to zrobić. Niestety, zamiast twardej młodej dziewczyny, która musiała dorosnąć o wiele za wcześnie i odnaleźć się w bezwzględnym świecie, mamy mało ciekawą i mało przydatną nastolatkę, która stara się wszędzie wcisnąć i robi maślane oczy do pierwszego młodego faceta, na którego się natyka. I wyszła Bella zamiast Katniss?

Pomysł na serial był wielce interesujący. Postapokaliptyczna atmosfera, przyzwyczajeni do wygód ludzie zmuszeni do adaptacji w trudnym środowisku. Prymitywne ludzkie instynkty, niszczejący świat, dążenie do władzy, rządy wojskowe oraz rebelia. Wykonanie wypadło już gorzej, nie tylko w przypadku postaci (standardowo: m.in. wspomniana młoda dziewoja i jej love interest po przeciwnej stronie barykady, pulchny fajtłapa, twarda pani doktor, bezwzględny policjant i była dziewczyna), jak i fabułę oraz ramy czasowe. Widzimy moment, w którym gaśnie światło. Pierwszy efekt, jaki widzimy, to spadający wprost z nieba samolot pasażerski. Wrażenie jest powalające! Co może zdarzyć się jeszcze? Przecież to dopiero początek!

"15 lat później..."

Serio? Po tych pierwszych minutach, nie wiedząc kompletnie, co spowodowało awarię na taką skalę, już wciąga nas akcja. Już czekamy na te pierwsze reakcje, na chaos i jego powolne ujarzmianie, "docieranie się" społeczeństwa do nowych warunków. Ale tu rozczarowanie, bo najwyraźniej możemy od razu przeskoczyć do chwili, gdy zastajemy bohaterów idealnie wprost dostosowanych. Z uprawami warzyw, z ogrodzoną osadą na modelu osiedla domków jednorodzinnych i zorganizowaną w niej szkołą dla dzieci, które w ogóle nie znają elektryczności.

A potem się okazuje, że sceny "zaraz po" i to, na co najbardziej liczyłam, zaczynają być średnio sprawnie dawkowane w kolejnych odcinkach. Ale przepraszam, ja już zainteresowanie straciłam. Już nie obchodzi mnie, ile osób przeżyło pierwszą falę szoku, jak zorganizowali się w społeczność, jak do władzy doszedł ten osławiony generał Monroe i jak udało mu się podporządkować sobie cały kraj, ani jak długo zajęło im wykombinowanie zastępstw za wszelkie brakujące urządzenia elektryczne. Zamiast pójść za ciosem Abrams pacnął nas lekko przez podusię z pierza.

To dlatego też zaskakujące sceny końcowe w kolejnych odcinkach nie mają w sobie takiej siły, jaka miała być przypisana. Chociaż logika dziesiątej muzy wskazuje nam, że ten, kto ukazany był przez pierwsze 15 minut, a nie pojawia się podczas zawiązania akcji, stał się zły i zwykle awansował do miana czyjegoś arcywroga. Bądź też ukrywa się, lub jest więziony. I w tym aspekcie "Revolution" nie zawodzi, równocześnie zawodząc jako całość.

wtorek, 9 października 2012

Co dalej z Dexterem? (7x02)



Przez sześć sezonów Dexter potrafił utrzymać swojego Mrocznego Pasażera w tajemnicy. Chyba każde z nas się spodziewało, ze jeśli wreszcie ktoś dowie się o nim prawdy, nic już nie będzie takie samo. Ale nie. Dexter, seryjny morderca, jak co dzień wstaje rano do pracy, bada kolejne miejsca zbrodni, odwiedza swojego syna (swoją drogą, czy można być gorszym ojcem? Opiekunka praktycznie już u niego mieszka, a on tylko wpada żeby pogłaskać młodego po głowie). 

Kiedy Dex opowiada siostrze o Kodeksie i całej reszcie, dopiero wtedy uświadamiam sobie, jakie to wszystko jest śmieszne. Kiedy na głos mówi o tym, kim jest Mroczny Pasażer, nie jest to już straszne i zrozumiałe. Kiedy wymienia grzechy osób, które "zasługiwały na to by umrzeć" zgadzam się z Debrą, ze to one były ofiarami, ze to nie tak powinno sie odbyć. Debra jest głosem rozsądku, ma jak najbardziej racjonalne argumenty. Dexter całe życie wierzył, ze musi zabijać, że Mroczny Pasażer tego od niego wymaga. Co jeśli da się z tym walczyć i pokonać, jak zwykły nałóg? Oczywiście na to nie ma co liczyć, kto oglądałby serial gdyby Dex przestał mordować?

Zaczynam się obawiać o możliwy romans między przybranym rodzeństwem. Ja wiem, ja rozumiem, teraz jest to modne w serialach (pozdro, Gra o Tron!), jednak jeżeli to się wydarzy moja opinia o serialu bardzo podupadnie. Wszystko powoli zmierza w tym kierunku - Deb i Dex zamieszkali razem, ponieważ Deb chce go pilnować 24 godziny na dobę. Już myślałam, że kiedy przyszła do sypialni sprawdzić czy Dexter śpi, stwierdzi, że na kanapie jest jej niewygodnie i położy się koło niego. Na szczeście to tylko moje zboczone domysły. A tak na marginesie, bardzo podziwiam Michaela C. Halla i Jennifer Carpenter za pełny profesjonalizm we wszystkich wspólnych scenach. Przecież nie tak dawno byli jeszcze małżeństwem, a akurat po rozwodzie przyszło im grać najwięcej wspólnych i dosyć intymnych scen. Podejrzewam, że nie zawsze jest łatwo.

LaGuerta, zgodnie z przewidywaniami prowadzi śledztwo na własną rękę. Możemy powiedzieć już na pewno, że zrobi wszystko aby oczyścić imię byłego ukochanego. Natomiast stażysta dalej jest dla mnie człowiekiem-zagadką. Po prostu psychol czy geniusz z dobrym planem? Mam nadzieje, że Dexter wpadnie na to ze może go pokonać jego własną bronią - może na początek pokazać jego dziewczynie filmik z robieniem loda? Just sayin'.

niedziela, 7 października 2012

Go On, 1x01-05


Grupa kompletnych przeciwieństw zmuszona do obcowania ze sobą, przynosząca dużo śmiechu (nawet jeśli czasami jest on raczej nerwowy) i radości, to dosyć popularny temat w ostatnich latach. Mamy to idealnie widoczne w np. "Community", a nawet w obu wersjach "The Office". A od tego roku możemy podziwiać postępy terapii grupowej, w której udział bierze Matthew Perry, jako prezenter radiowy Ryan King.

Ryan stracił żonę w wypadku samochodowym (dobrze, że nie jest pisarzem i nie mieszka w Maine!) i zmuszony jest przez swojego szefa do wzięcia udziału w terapii grupowej dla ludzi o podobnych przejściach. Jedni, jak Ryan, stracili drugą połówkę, mają brata w śpiączce, a innym zdechł kot, bądź są tutaj tylko dlatego, że chcą. Wydaje mi się, że w każdej grupie znajdzie się taki osobnik, który przychodzi tam tylko po to, żeby posiedzieć. 

Zatem pan King zaczyna odwiedzać do jasno oświetloną salę, robi kolaże o przeszłości i przyszłości i chwyta się za serce podczas opowiadania o swojej żonie. Wszystko w aurze zapachowych świeczek. Jak to zwykle bywa - z początku niechętny i zdystansowany - w końcu przełamuje się, zaczyna integrować się z grupą i przejmować ich problemami, a nawet nawiązywać kontakty poza godzinami terapeutycznymi.

Nie było właściwie niczym zaskakującym, że twórcą serialu, w którym główną rolę gra Matthew Perry, jest Scott Silveri, który pisał scenariusze do kultowych już "Przyjaciół" (oraz "Joey'a", ale ćśśś). Interesujące było bardziej to, czy uda im się stworzyć coś ciekawego, co przyciągnie widzów. I to nie tylko przez fakt, że to kolejny "Przyjaciel do oglądnięcia" (pozdrowienia dla wszystkich, którzy oglądali zarówno "Web Therapy", "Dirt", jak i "Cougar Town"). Do zespołu dołączył Todd Holland, odpowiedzialny za reżyserię m.in "Malcolm in the Middle", "30 Rock", ale też mojego osobistego faworyta w jego filmografii - "Shameless".

I co im wyszło? 

Zgrabnie napisany serial o próbach pogodzenia się ze stratą i wielkimi zmianami w życiu, oczywiście z humorystycznym podejściem. Ale takim, które w niczym nie przeszkadza. O tym, jak różne są reakcje, zaczynając od czysto egoistycznego podejścia, gdzie należy rozmawiać "tylko o mnie, moim podejściu, moim smutku", przez nieustanną chęć uderzenia kogoś lub rozbicia czegoś (Anne jest chyba moją ulubioną postacią z grupy Ryana), a skończywszy na pompatycznej, nadmuchanej i pseudo-uduchowionej metodzie prowadzenia zajęć (te świeczki, ten gong), która okazuje się mniej skuteczna, niż zwyczajny ludzki kontakt i wsparcie. Zahaczamy o nerwowe podejście otoczenia, o na siłę wyluzowane rozmowy i podejście znajomych, jakby człowiek stał się nagle jajkiem z ultracienką skorupką. O gotowanie tylko dla siebie, o wypranie i poskładanie ubrań. O te wszystkie drobne rzeczy, które trzeba w końcu zrobić samemu, a które uświadamiają nam, że ta druga osoba już nie wróci.

Już wiadomo, że nakręcony zostanie pełny pierwszy sezon. I chociaż nie dotarł on nawet do połowy, to już mam nadzieję, że całość zostanie zakończona w odpowiednim momencie. "Go On" dotyczy w końcu tematu, którego nie należy ciągnąć aż do upadłego. Bo podobno stara serialowa prawda mówi, że po szóstym-siódmym sezonie seriale rzadko trzymają poziom.

I dziękuję bardzo za odniesienie do Stephena Kinga i jego "Worka kości" w 5 odcinku. It really made my day.

czwartek, 4 października 2012

Boardwalk Empire 03x01-03



Co do nowego sezonu Zakazanego Imperium miałam największe wątpliwości. Według mnie, to nie Nucky Thompson był głównym bohaterem, a Jimmy Darmody. To jego losy były bardziej interesujące, jego decyzje miały największe znaczenie na wydarzenia w Atlantic City. Może i trzeci sezon okazałby się zupełnie inny, gdyby nie fakt, że Michael Pitt jest aktorem bardzo ciężkim do opanowania i jego kontrakt nie został przedłużony. Tak więc Jimmy musiał odejść.

Serial potrzebował nowych postaci, mocnych i wyrazistych. Nie wierzyłam przecież, że Nucky się nią stanie. Jednak już po trzech odcinkach mogę śmiało powiedzieć, że wreszcie Eunoch Thompson stał się gangsterem z krwi i kości. Jednocześnie wciąż widzimy jego ludzką stronę - dręczą go wyrzuty sumienia z powodu śmierci Darmody'ego, prześladują dziwne sny (piękne odniesienie do Sopranos). 

Nucky nie jest jedyną postacią, która ewoluowała. Duże postępy poczynił niespokojny dzieciak Capone. Widać, że Torrio liczy się z jego zdaniem i traktuje jak równego sobie. Al stara się też panować nad swoją niepohamowaną agresją, w końcu ze swojej nieobliczalności słynie. W tym sezonie poznaliśmy jednak człowieka, przy którym jeden z najsławniejszych gangsterów świata wygląda jak potulny baranek. Przed Państwem Gyp Rosetti! Jeżeli po tych trzech odcinkach nie dostajecie gęsiej skórki, kiedy tylko pojawia się na ekranie, gratuluję (ale naprawdę nie rozumiem). Człowiek jest kompletnym psycholem, wyjątkowo wyczulonym na swoim punkcie, szukającym w każdym zdaniu kierowanym do niego podprogowego przekazu pod tytułem: "obraziłem cię, należy mi się śmierć". Tak więc Nucky, w ostatnim odcinku zostawiając mu wiadomość Bone For Tuna, nie zachował się zbyt rozsądnie. Tylko czekać jak w następnym epizodzie Gyp zamieni sie w Hulka i zmiecie Atlantic City z powierzchni ziemii.

Margarett irytująca jak zwykle. A może jeszcze bardziej? I proszę, niech mi ktoś powie, że nie będzie miała romansu z lekarzem z którym się czubi od pierwszego odcinka. Agent Schroeder to tykająca bomba zegarowa, jestem naprawdę ciekawa jak rozwinie się jego wątek. Nienawidzi swojej pracy i nowego życia, a przypadkowy udział w sporze gangsterów na pewno wróci jeszcze na taśmę.

środa, 3 października 2012

Two Broke Girls 2x01 i 02


Przez cały pierwszy sezon "2 Broke Girls" zastanawiałam się, czy ten serial w ogóle mi się podoba. Kombinowanie, co w tym serialu jest śmieszne, zajęło mi 24 odcinki. Myślałam, że po przerwie letniej powitam drugi sezon ze świeżą głową i może zdołam unormować moje odczucia.

A tu psikus. Bo początek drugiego sezonu znowu zostawia mnie z mieszanymi uczuciami. A jedyna widoczna zmiana, to fakt, że Kat Dennings straciła na wadze. Cała reszta pozostaje właściwie bez zmian.

Uwielbiam to, że są bardzo na bieżąco w tematach do obśmiania. Trzeba wyśmiać hipsterów, ich nowe technologie, nowe mody i powiedzonka, proszę bardzo. Flash-moby, nie ma sprawy. Matki karmiące w miejscach publicznych, będące równocześnie matkami karmiącymi pięciolatka? Dawać ich tutaj! (To było, swoją drogą, piękne nawiązanie do "Gry o tron".) Nie ma tutaj specjalnego tabu, przynajmniej jeśli chodzi o żarty. Z tematami przewodnimi może już być trochę gorzej, co można było wywnioskować po zeszłosezonowej miłości Max do malarza Johnny'ego, który został wepchnięty do ostatniego odcinka chyba tylko dlatego, że ktoś sobie o nim przypomniał.
 
Oleg jest śmieszny w ten rubaszny i mało wyszukany sposób, do którego część osób się nie przyznaje. Sophie może razić trochę, gdy pomyśli się o tym, że według twórców serialu to Polka. Zastanawiam się jednak, czy ta dwójka jest stereotypowa na poważnie, czy twórcy pokazują nam ten wydumany, przekoloryzowany wzór "gościa ze wschodniej Europy". Idę o zakład, że część polskich widzów ze spokojem przyjmuje Olega w welurowym dresie i z widocznym owłosieniem spod pach. W końcu kino i telewizja od lat przyzwyczaja nas do takiego wizerunku Ukraińców, Rosjan i całej naszej słowiańskiej braci. Ale polska sprzątaczka, która zażera się kiełbasą i dostaje spazmów na widok złota, już może trochę ich oburzać.

Caroline była irytująca od samego początku. I chociaż diametralnie zmienił jej się status społeczny i warunki życia, to nadal pozostaje marudą i czasami daje temu upust. Szczególnie kiedy idzie o jej rozerwany naszyjnik. Dziwi mnie czasami, jak mocno stojąca na ziemi Max wytrzymała z nią tyle, nie dając jej jeszcze w twarz. 

A może dała, tylko zrobiła to w offie? Tak, jak robią większość rzeczy, będąc "dwiema spłukanymi dziewczynami". Zasada "show, don't tell" została tutaj spakowana w worek na śmieci i wywalona na ulicę, bo większość rzeczy, które byłą lokatorkę ekskluzywnego apartamentu Caroline tak oburzają, zostaje tylko wspomniana. Jeśli odejmiemy te dialogi, opowieści o tym czego używają zamiast mydła i co jednocześnie potrafią nim zastąpić, to zostają nam tylko dwie obłożone muffinkami panny, które mieszkają w całkiem sporym, dobrze wyposażonym i wiecznie oświetlonym mieszkaniu. Mając podobno na pieńku z właścicielem, któremu zalegają z czynszem.

Cieszy mnie właściwie, że finał pierwszego sezonu nie przyniósł im oczekiwanego i nagłego szczęśliwego przejścia od kelnerek do bizneswomen, a Martha Stewart nie była ich wróżką spełniającą życzenia. Dzięki temu jest materiał na kolejne sezony.

Może wtedy do końca się przekonam?

wtorek, 2 października 2012

Dexter 07x01



Jak daleko możesz się posunąć, żeby chronić osobę, którą kochasz? Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział że osoba którą kochasz, jest seryjnym mordercą? Biedna Debra.

Kolejny, bardzo oczekiwany powrót nie zawiódł. Odcinek zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym skończył poprzedni sezon. Powiedzmy sobie szczerze, sezon szósty nie należał do najlepszych. Ale o tym już pisałam. Czy pierwszy odcinek daje nam jakieś odpowiedzi? Bynajmniej! Pytań jest coraz więcej. Dexter w kościele zaczyna tłumaczyć siostrze, że wpadł w szał, tłumacząc się oczywiście śmiercią Rity. Cała bajeczka brzmi naprawdę przekonująco, a i pani porucznik bardzo chce w nią uwierzyć. Zaskoczyło mnie, że wreszcie dała się przekonać i pomaga Dexterowi w upozorowaniu samobójstwa. Już kiedy nasz ulubiony seryjny morderca myśli, że jest po wszystkim, zaczynają się schody.

Debra szybko zadaje sobie coraz więcej pytań i zaczyna kojarzyć fakty. Dziwne jest podejście Dextera, który ją wręcz zbywa jak natrętne dziecko. Jego odpowiedzi są nieprzemyślane, widać, że improwizuje. Jak na złapanego na gorącym uczynku mordercę mógł przygotować lepsze riposty. Ale z drugiej strony czuje, że grunt pali mu się pod nogami. Zabiera swój zestaw uciekiniera i chowa w aucie. Wie, że w każdej chwili może go potrzebować. Jednocześnie nie może się powstrzymać przed kolejnym morderstwem, co jak dla mnie jest totalnie naciągane. Wiedząc, ze jego siostra jest o krok od odkrycia całej prawdy, robi sobie wolne w środku dnia żeby pojechać na lotnisko i zabić jakiegoś Ukraińca.Co, proszę mnie poprawić jeśli się mylę, jest niezgodne z kodeksem. 

Bardzo mnie zastanawia postać Louisa. Skąd wie tyle o Dexterze i dlaczego ma taką obsesję na jego punkcie? Jaki ma plan? Obawiam się, że jego dziewczyna może bardzo na tym ucierpieć. I kolejna sprawa - LaGuerta. Śledztwo na własną rękę? Oj Dexter, nie wyjmuj tego zestawu uciekiniera z bagażnika.

Koniec odcinka powalający, nie mógł się skończyć inaczej. Dociekliwa siostra wie już wszystko, ale chce wiedzieć więcej. Naprawdę nie mam żadnych podejrzeń, jak sytuacja może się rozwinąć. Serialowi zdarzało się mieć słabe sezony, jednak twórcy rekompensowali je naprawdę dobrymi. A szósty sezon nie należał do najlepszych :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...