środa, 10 października 2012

Gdy zapadnie ciemność, czyli Revolution


W świecie, w którym wygoda i dostatek musiały ustąpić miejsca chęci o przetrwanie i różnej formy kombinowaniu, ludzie żyją w pozostałościach po starym świecie, rządzeni przez uprzywilejowaną elitę. Elitę, która trzyma ich żelazną ręką, pod komendą bardzo wpływowego osobnika. W tym świecie młoda dziewczyna musi przejąć odpowiedzialność za swoje młodsze rodzeństwo i za wszelką cenę uratować je od śmierci. Jej mentorem staje się często zaglądający do kieliszka facet o szorstkim usposobieniu, który jest największym twardzielem, jakiego świat nosił, a który nigdy nikogo o nic nie prosił, ale potrafi też okazać jej wsparcie.

BRZMI ZNAJOMO?!

Może to tylko ja, może jednak postacie z literatury popularnej dla nastolatków wywierają zbyt mocny wpływ. Pytanie tylko, czy na mnie, czy na J.J. Abramsa i Jona Favreau? Bo albo wydaje mi się, że widzę tu próbę wciśnięcia nam serialowej wersji Katniss Everdeen z "Hunger Games", albo faktycznie ten duet postanowił to zrobić. Niestety, zamiast twardej młodej dziewczyny, która musiała dorosnąć o wiele za wcześnie i odnaleźć się w bezwzględnym świecie, mamy mało ciekawą i mało przydatną nastolatkę, która stara się wszędzie wcisnąć i robi maślane oczy do pierwszego młodego faceta, na którego się natyka. I wyszła Bella zamiast Katniss?

Pomysł na serial był wielce interesujący. Postapokaliptyczna atmosfera, przyzwyczajeni do wygód ludzie zmuszeni do adaptacji w trudnym środowisku. Prymitywne ludzkie instynkty, niszczejący świat, dążenie do władzy, rządy wojskowe oraz rebelia. Wykonanie wypadło już gorzej, nie tylko w przypadku postaci (standardowo: m.in. wspomniana młoda dziewoja i jej love interest po przeciwnej stronie barykady, pulchny fajtłapa, twarda pani doktor, bezwzględny policjant i była dziewczyna), jak i fabułę oraz ramy czasowe. Widzimy moment, w którym gaśnie światło. Pierwszy efekt, jaki widzimy, to spadający wprost z nieba samolot pasażerski. Wrażenie jest powalające! Co może zdarzyć się jeszcze? Przecież to dopiero początek!

"15 lat później..."

Serio? Po tych pierwszych minutach, nie wiedząc kompletnie, co spowodowało awarię na taką skalę, już wciąga nas akcja. Już czekamy na te pierwsze reakcje, na chaos i jego powolne ujarzmianie, "docieranie się" społeczeństwa do nowych warunków. Ale tu rozczarowanie, bo najwyraźniej możemy od razu przeskoczyć do chwili, gdy zastajemy bohaterów idealnie wprost dostosowanych. Z uprawami warzyw, z ogrodzoną osadą na modelu osiedla domków jednorodzinnych i zorganizowaną w niej szkołą dla dzieci, które w ogóle nie znają elektryczności.

A potem się okazuje, że sceny "zaraz po" i to, na co najbardziej liczyłam, zaczynają być średnio sprawnie dawkowane w kolejnych odcinkach. Ale przepraszam, ja już zainteresowanie straciłam. Już nie obchodzi mnie, ile osób przeżyło pierwszą falę szoku, jak zorganizowali się w społeczność, jak do władzy doszedł ten osławiony generał Monroe i jak udało mu się podporządkować sobie cały kraj, ani jak długo zajęło im wykombinowanie zastępstw za wszelkie brakujące urządzenia elektryczne. Zamiast pójść za ciosem Abrams pacnął nas lekko przez podusię z pierza.

To dlatego też zaskakujące sceny końcowe w kolejnych odcinkach nie mają w sobie takiej siły, jaka miała być przypisana. Chociaż logika dziesiątej muzy wskazuje nam, że ten, kto ukazany był przez pierwsze 15 minut, a nie pojawia się podczas zawiązania akcji, stał się zły i zwykle awansował do miana czyjegoś arcywroga. Bądź też ukrywa się, lub jest więziony. I w tym aspekcie "Revolution" nie zawodzi, równocześnie zawodząc jako całość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...