niedziela, 21 października 2012

Śliczna ona, "brzydki" on: Beauty and the Beast


Trudno już liczyć wszelkie wersje i wariacje na temat historii Pięknej i Bestii. Kino, telewizja, literatura wałkuje ten motyw od czasu powstania oryginału - francuskiej baśni ludowej. Temat był już tak wyeksploatowany i tak często powtarzany (ostatnio w filmie "Beastly" z 2011 roku), że trudno byłoby wyobrazić sobie zupełnie nowe podejście do niego. Dlatego The CW postanowiło sięgnąć po jedną z bardziej współczesnych wersji: serial zrobiony przez CBS w 1987 roku. I zrobić go po swojemu, czyli jako serial o problemach pięknych ludzi.

Jeśli porównamy sobie te dwa seriale z perspektywy dzielących je 25 lat i pewnych modnych wzorców, pojawia się ciekawy motyw. Koniec lat 80. to był czas, gdy wiele z leading ladies było prawniczkami. Dzisiaj sprawa się trochę zmieniła i na topie są przedstawicielki służb porządkowych - najczęściej panie detektyw, komisarz, itp. Wzór niezależnej kobiety sukcesu musiał stać się mocniejszy. Teczka pełna akt i żakiet z poduszkami zostały zamienione na odznakę i kaburę z poręcznym pistoletem. Twardsza może być już tylko kobieta-komandos. I zapewne grana będzie przez Michelle Rodriguez (chociaż moją all time favourite będzie Vasquez z drugiej części "Obcego"). 

Catherine Chandler została policjantką, by wyjaśnić zagadkę morderstwa swojej matki i ataku na nią samą. Jednak policjantką jest nieudolną i nieodpowiedzialną. Kiedy zostaje zaatakowana w metrze (i kiedy znowu pomaga jej „bestia”) i nieprzytomni napastnicy padają na tory, ona zostawia ich tam! Biorąc pod uwagę, że chwilę później sama zostaje uratowana przed śmiercią pod kołami przejeżdżającego tamtędy metra, oni nie mieli tyle szczęścia. Zamiast odprowadzić ich do aresztu i postawić zarzuty (na komisariacie, w którym pracują tylko młodzi i piękni), woli pogonić za kimś, do kogo i tak by się wybrała. Przez cały odcinek popełnia proceduralne błędy i nie ponosi za to konsekwencji. Kristin Kreuk nie zostanie raczej wzorem twardej babki, jak było to w przypadku Lindy Hamilton. Jej rola w „Beauty and the Beast” to w pewien sposób powtórka Lany Lane z „Tajemnic Smallville”.

Nowa wersja historii najsławniejszego przykładu syndromu sztokholmskiego to teraz serial kryminalno-proceduralny, z odwiedzinami w kostnicy, raportami policyjnymi i agentami specjalnymi w garniturach, którzy wtykają nosy tam, gdzie nie powinni. Jest też, oczywiście, współpracownik ewidentnie zakochany w głównej bohaterce. Nie będący raczej konkurencją dla Bestii, ale o tym później. I wygląda na to, że na tym się skończy. Trudno będzie wcisnąć tutaj wątki poboczne. Wcześniejszy serial zawierał wątek społeczności żyjącej w (wizualnie powalających) tunelach pod Nowym Jorkiem, z którymi Catherine utrzymywała kontakt przez Vincenta. Nowy serial ograbił nas z baśniowości i tajemnicy innej niż ta, kto jest mordercą.

Linda Hamilton i Ron Perlman w serialu CBS (1987)
Bestię też dotknęły zmiany. I to właśnie jest największy problem tego serialu. Tym razem romantyczną historię o klątwie i nauczce zmieniono na eksperyment naukowy rodem z komiksów (pierwsze moje skojarzenie: Wolverine). Vincent Keller zdążył też zostać lekarzem z fizjonomią modela. W przeciwieństwie do swojego serialowego pierwowzoru (Ron Perlman, ulubieniec wszystkich hollywoodzkich charakteryzatorów, m.in. Ricka Bakera) nie zmagał się od urodzenia z uprzedzeniami i odrzuceniem związanymi ze swoim wyglądem i innością. Nawet teraz może być częścią społeczeństwa, bo chociaż upozorował własną śmierć, to gdzieś na pewno może pokazać się w świetle dnia. W przeciwieństwie do mężczyzny o twarzy zwierzęcia, który swoją dobrocią i szlachetnością (nawet jeśli czasami mocno przesadzoną) zdobył serce ukochanej. Przez to historia traci na mocy. Po co całe to gadanie o odnajdywaniu wewnętrznego piękna, o sile charakteru i tym, że pozory mylą, skoro "bestia" ma twarz amanta, poznaczoną dodatkowo kozacką blizną? Morał o wartościach ducha, a nie ciała, towarzyszył tej historii przez długie lata, od samych korzeni. Teraz jednak padł ofiarą mody na młodych i pięknych. Szkoda.

Wersja z lat 80. ma w sobie mnóstwo łatwo dezaktualizujących się cech, które tamtą epokę czynią dla nas lekko obciachowymi. Uważam jednak, że warto zapoznać się z nią, nie tylko po to, by ocenić to, na czym wzorowali się twórcy tegorocznej produkcji. To ciekawy serial, pozwalający docenić nie tylko inne spojrzenie na bajkę o Pięknej i Bestii, ale też obsadę (szczególnie tytułowy duet), pomysłowość - a co za tym idzie konfrontację nowoczesnego wielkiego miasta z życiem pod jego powierzchnią - ale też kostiumy, scenografię czy tradycyjne efekty specjalne. Szczególnie za tymi ostatnimi można zatęsknić ostatnimi czasy. Po kiepskich komputerowych stworach w "Grimm" charakteryzacja Rona Perlmana sprzed dwudziestu kilku lat robi wrażenie.

P.S. Czy w kimś ten serial też budzi dziwną podświadomą nostalgię? Bo ja na przykład pamiętam Vincenta z dawien dawna i zastanawiam się, czy leciał gdzieś w polskiej telewizji kiedy byłam dzieckiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...