niedziela, 7 października 2012

Go On, 1x01-05


Grupa kompletnych przeciwieństw zmuszona do obcowania ze sobą, przynosząca dużo śmiechu (nawet jeśli czasami jest on raczej nerwowy) i radości, to dosyć popularny temat w ostatnich latach. Mamy to idealnie widoczne w np. "Community", a nawet w obu wersjach "The Office". A od tego roku możemy podziwiać postępy terapii grupowej, w której udział bierze Matthew Perry, jako prezenter radiowy Ryan King.

Ryan stracił żonę w wypadku samochodowym (dobrze, że nie jest pisarzem i nie mieszka w Maine!) i zmuszony jest przez swojego szefa do wzięcia udziału w terapii grupowej dla ludzi o podobnych przejściach. Jedni, jak Ryan, stracili drugą połówkę, mają brata w śpiączce, a innym zdechł kot, bądź są tutaj tylko dlatego, że chcą. Wydaje mi się, że w każdej grupie znajdzie się taki osobnik, który przychodzi tam tylko po to, żeby posiedzieć. 

Zatem pan King zaczyna odwiedzać do jasno oświetloną salę, robi kolaże o przeszłości i przyszłości i chwyta się za serce podczas opowiadania o swojej żonie. Wszystko w aurze zapachowych świeczek. Jak to zwykle bywa - z początku niechętny i zdystansowany - w końcu przełamuje się, zaczyna integrować się z grupą i przejmować ich problemami, a nawet nawiązywać kontakty poza godzinami terapeutycznymi.

Nie było właściwie niczym zaskakującym, że twórcą serialu, w którym główną rolę gra Matthew Perry, jest Scott Silveri, który pisał scenariusze do kultowych już "Przyjaciół" (oraz "Joey'a", ale ćśśś). Interesujące było bardziej to, czy uda im się stworzyć coś ciekawego, co przyciągnie widzów. I to nie tylko przez fakt, że to kolejny "Przyjaciel do oglądnięcia" (pozdrowienia dla wszystkich, którzy oglądali zarówno "Web Therapy", "Dirt", jak i "Cougar Town"). Do zespołu dołączył Todd Holland, odpowiedzialny za reżyserię m.in "Malcolm in the Middle", "30 Rock", ale też mojego osobistego faworyta w jego filmografii - "Shameless".

I co im wyszło? 

Zgrabnie napisany serial o próbach pogodzenia się ze stratą i wielkimi zmianami w życiu, oczywiście z humorystycznym podejściem. Ale takim, które w niczym nie przeszkadza. O tym, jak różne są reakcje, zaczynając od czysto egoistycznego podejścia, gdzie należy rozmawiać "tylko o mnie, moim podejściu, moim smutku", przez nieustanną chęć uderzenia kogoś lub rozbicia czegoś (Anne jest chyba moją ulubioną postacią z grupy Ryana), a skończywszy na pompatycznej, nadmuchanej i pseudo-uduchowionej metodzie prowadzenia zajęć (te świeczki, ten gong), która okazuje się mniej skuteczna, niż zwyczajny ludzki kontakt i wsparcie. Zahaczamy o nerwowe podejście otoczenia, o na siłę wyluzowane rozmowy i podejście znajomych, jakby człowiek stał się nagle jajkiem z ultracienką skorupką. O gotowanie tylko dla siebie, o wypranie i poskładanie ubrań. O te wszystkie drobne rzeczy, które trzeba w końcu zrobić samemu, a które uświadamiają nam, że ta druga osoba już nie wróci.

Już wiadomo, że nakręcony zostanie pełny pierwszy sezon. I chociaż nie dotarł on nawet do połowy, to już mam nadzieję, że całość zostanie zakończona w odpowiednim momencie. "Go On" dotyczy w końcu tematu, którego nie należy ciągnąć aż do upadłego. Bo podobno stara serialowa prawda mówi, że po szóstym-siódmym sezonie seriale rzadko trzymają poziom.

I dziękuję bardzo za odniesienie do Stephena Kinga i jego "Worka kości" w 5 odcinku. It really made my day.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...