czwartek, 23 lutego 2012

Raising Hope


Wyjeżdżasz wieczorem po lody do sklepu, by kilkanaście miesięcy później skończyć z dzieckiem seryjnej morderczyni, które musisz wychowywać w domu zgarniętym przez twoich dosyć młodych rodziców od chorej na demencję prababci. Twój kuzyn śpi w namiocie w pralni, a potem opuszcza was bez słowa, żeby wstąpić do sekty i dzielić jedną żonę z trzema innymi facetami. Brzmi ciekawie?

Oto kolejny serial o tej biednej, średnio-inteligentnej części amerykańskiego społeczeństwa, którzy sprawiają mi wielką radość. Bo najbardziej lubię tych, co mieszkają w małych miasteczkach, a nie w Nowym Jorku, co obiad odgrzewają sobie na styropianie w mikrofalówce, zamiast jeść go w eleganckiej restauracji, i gromadzą wszystko to, co inni wyrzucili, bo przecież jeszcze może się przydać.

Że w roli Maw Maw (Amerykanie mają naprawdę dziwne określenia zamiast tradycyjnej "babci") sprawdza się idealnie Cloris Leachman, można było przeczuwać. Ale że w roli Burta - ojca, dziadka i "biznesmena" - sprawdzi się Garret Dillahunt, to niekoniecznie bym podejrzewała. Etatowy skurwysyn, gwałciciel, morderca i rabuś nagle ma problemy ze znajdowaniem rachunków i segregowaniem ich na miesiące, a jego ulubione śniadanie to kółeczka zbożowe wyjadane wspólnie z wnuczką z tej samej miseczki. Wiedziałam, że obdarzę go niekończącą się sympatią już od pierwszego odcinka. Trudno mi opisać dlaczego, ale pierwsze dwie sceny z jego udziałem trzeba po prostu zobaczyć, żeby zrozumieć o co mi chodzi. Jedyne, czego mogę się doczepić, to love interest, Sabrina. Z drugiej jednak strony, przy tak mocno obsadzonej rodzinie Chance'ów (Martha Plimpton jest niesamowita, dziękuję za uwagę), biedna Shannon Woodward wypada troszkę blado. Albo po prostu jej nie lubię?

Widać, że Greg Garcia nadal nie może pogodzić się z anulowaniem "My Name is Earl". Nie dziwię mu się, szczerze mówiąc. "Raising Hope" pełna jest odniesień do poprzedniego hitu Garcii. Bo trudno mi uwierzyć, że po prostu postanowił używać tej samej niemal formuły. Zaczynając od gościnnych występów Jasona Lee, Jaime Pressly czy Ethana Suplee (ci ostatni grają małżeństwo, kto by przypuszczał?), aż po używanie loga firmy Chubby'ego czy pojawienie się Patty Dziennej Prostytutki. I chociaż sprawia mi radość odnajdowanie earlowych smaczków, tak kalkowanie odcinków już nie. Problemy z hazadrem i grupy terapeutyczne, rzucanie palenia, przepuszczanie ciężko uzbieranych pieniędzy, dziwny talent-show z przebrzmiałą gwiazdą, wszystko to już gdzieś widziałam. Ale kiedy rodzina Chance'ów boryka się z oryginalnymi problemami, to zawsze ekstremalnie. Kiedy nabawiają się fobii na punkcie zarazków i eksmitują Maw Maw do szklarni, bo w ultrafiolecie wygląda, jak Nicki Minaj w klipie do "Super Bass". Lub retrospekcje, w których Jimmy zafascynowany był mroczną stroną życia ("Nie jestem Jimmy! Jestem Drakkar Noir!"). 

Moje obiekcje co do powyższego akapitu można usprawiedliwić chyba jedynie tym, że "My Name is Earl" przerobiłam kilkakrotnie. I po prostu widzę i wiem. To trochę tak, jak porównywanie "Przyjaciół" i "How I Met Your Mother"  po odkryciu, że męskie wzorce bohaterów pokrywają się prawie w 100%. Można spokojnie oglądać całe sezony nawet z tą świadomością i bawić się równie dobrze.

No i Hope jest najsłodszą dziewczynką na świecie. 
Całe szczęście, że Jimmy zmienił jej imię.

PS.
Piotrek, dzięki za polecenie. ;)

czwartek, 9 lutego 2012

Drugi Czas Seriali

2. Czas Seriali.
Festiwal Seriali Amerykańskich
Poznań 27-28 marca 2012 r.

 Serial (zwłaszcza ten amerykański) jest jednym z najważniejszych zjawisk współczesnej kultury. Choć jego historia sięga początków telewizji, dopiero dziś zwrócił on swoją uwagę środowisk uniwersyteckich. Także wielu twórców kina hollywoodzkiego (i nie tylko) przeniosło obszar swoich zainteresowań z filmu na serial, postrzegając go jako medium rozmaitych eksperymentów formalnych. Poprzez swoją seryjność gatunek ten jest w stanie oddać charakter współczesnego społeczeństwa - jego traumy, obsesje i żądze. Dyskusje nad nowym typem serialu owocują aktualniejszymi definicjami kultury popularnej, które lepiej opisują jej wpływ na kształtowanie się naszych wyobrażeń o świecie. Organizując festiwal, pragniemy przyłączyć się do debaty na temat sztuki masowej. W czasie, gdy czytanie książek staje się luksusem, polonistki i poloniści zwracają się w stronę serialu, gdyż ten przejmuje w dużej mierze kompetencje literatury.
Koło Naukowe MediaTour na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM zaprasza studentów i doktorantów na konferencję naukową -Drugi Czas Seriali. Festiwal Seriali Amerykańskich. Wszystkich zainteresowanych prosimy o nadsyłanie abstraktów i notek biograficznych do 13. lutego 2012 roku na adres: czas.seriali@gmail.com.
Główne zagadnienia będące tematem konferencji: 
•    serial a innowacje w planie formy i treści
•    serial jako lustro współczesnego społeczeństwa Stanów Zjednoczonych
•    korespondencja między literaturą a serialem amerykańskim
•    konstrukcje nowych typów bohaterów kultury popularnej w serialu
•    poetyka autorska a formatowanie telewizji
•    metodologiczne zaplecze dyskursu serialowego

Czekamy na propozycje referatów i esejów. Jeżeli jednak nie wiecie, w którą stronę w serialowym świecie podążać, mile widziane będą opracowania takich seriali jak: American Horror Story, Boardwalk Empire, Community, Damages, Dexter, Enlightened, Glee, House M.D., In Treatment, Lost, Mad Men, Modern Family, Six Feet Under, The Big C, The Borgias, The L Word, The Wire, True Blood, United States of Tara, Weeds.

Organizatorami konferencji są: 
MediaTour. Studenckie Koło Badań Nad Nowoczesnością
Instytut Filologii Polskiej UAM

Koordynatorzy festiwalu: 
Agnieszka Szczepanek
Piotr Buśko


Opłata konferencyjna wynosi 20 zł (koszty obiadu). Wszyscy uczestnicy konferencji sami pokrywają koszty noclegu oraz podróży.


środa, 8 lutego 2012

Being Human 4x01: Eve of the War



Powrót Being Human równie wzruszający jak ostatni odcinek trzeciej serii. I dosyć szokujący, jak dla mnie. Po śmierci Mitchela zastanawiałam się, jak dalej potoczą się losy wilczej rodziny i Annie. Jak każdy fan jakiekogolwiek serialu martwiłam się brakiem jednej z głównych i moim zdaniem - najbardziej wyrazistych postaci. Rozumiem, że wszyscy żyjący brytyjscy aktorzy zostali zaciągnięci przez Petera Jacksona do Nowej Zelandii, ale dlaczego takim kosztem? Najgorsze jest to, że w przypadku odejścia jednego aktora, wcześniej czy później inni idą w jego ślady. W Misfits stało się to później, w Being Human - wcześniej. 

Dlatego już w ciągu pierwszych kilku minut dowiadujemy się, że Nina nie żyje. Litości! Za co, czemu? Tyle dziewucha przeżyła- ciśnieniową komnatę, wilkołakowy poród i dosyć trudne początki związku z Georgem. Wreszcie żyli jak "normalna" rodzina, mieli wspólnie stawiać czoła kolejnym problemom. Niestety, okazuje się że została zamordowana, a George stracił rozum zamykając się w pokoju z dzieckiem i czekając na nadejście wampirów. Zapomniałam już, jak rozczulający jest Russel Tovey i popłakałam sobie razem z nim. 
Od śmierci Mitchela nie ma już dobrego wampira, który chce panować nad żądną (dosłownie) krwi społecznością i z flashforwardów dowiadujemy się, że bardzo prawdopodobnie dojdą do władzy. Od początku odcinka widać, że George stracił sens życia i liczy na to, że wampiry w końcu po niego przyjdą. Nawet, kiedy planuje wymordować wszystkich, którzy byli odpowiedzialni za śmierć Niny, podświadomie doskonale zdaje sobie sprawę że to misja samobójcza. I kiedy kona w ramionach Annie a potem jego duch nad nią stoi, wreszcie widać, że chłopak odnalazł spokój. Ze słowami "I have to be with my Nina" odchodzi w stronę drzwi, a ja znowu nic nie widzę przez łzy. 
I nie wiem do końca, czemu płaczę - czy przez taką głupią śmierć Georga, czy przez to, że ani jeden aktor którego lubiłam już nie pojawi się w serialu. Chyba dużo osób się ze mną zgodzi, że motorem Being Human była relacja Mitchel - George, ich niezwykła przyjaźń. Annie zawsze była gdzieś obok, zakręcona, nieogarnięta, czasem śmieszna. Ale takie postaci po jakimś czasie zaczynają irytować, jeśli się nie zmieniają. Jak widać po pierwszym odcinku, nie zmieniła się w ogóle. Kobieto, jesteś duchem, dlaczego pozwalasz, żeby wampir cię dusił, zamiast po prostu zniknąć i zaraz się pojawić z kołkiem za jego plecami? 

Koniec marudzenia, czekam na kolejny odcinek. Dosyć długo czekałam na ten sezon, więc nie dam się zniechęcić Eve of the War. Tym bardziej, że to wcale nie był zły odcinek. Jak zawsze zgrabnie balansował między humorem a łzami, przedstawiono nam kilka nowych postaci, które na pewno się zadomowią. Dla zasmuconych fanek Aidana też powinno coś się znaleźć. Nowy, szlachetny wampir nie ustępuje mu urodą ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...