wtorek, 26 stycznia 2016

Wielki powrót: The X Files


Na ten serial czekało wielu - zarówno wielbiciele, jak i ci, którzy po prostu ciekawi są tego, czy po tak długim czasie jakikolwiek serial może się obronić. Trzynaście lat od ostatniego sezonu i osiem od drugiego pełnometrażowego filmu, w końcu dostaliśmy dalsze przygody agentów Muldera i Scully. Czeka nas sześć odcinków w tym sezonie.


Pierwsza sekwencja bardzo na plus, gdzie Mulder monotonnym głosem przypomina widzom, co się działo do momentu zamknięcia archiwum. Facet przez ostatnie lata ani o jotę nie zmienił swojego zdania na temat zjawisk nadnaturalnych, kosmitów i wielkich konspiracji rządowych dotyczących pozaziemskich technologii. A biorąc pod uwagę teorie spiskowe, jakie przez ostatnie kilkanaście lat narodziły się na świecie (chociażby taka, że zamachy z 11 września jako "wewnętrzna robota"), koncepcja Z archiwum X wydaje się być bardzo na czasie.

A potem wchodzi oryginalna czołówka i wszystkich dopada nostalgia. Albo dreszcze. Nie ukrywajmy, chyba każdy ma chociaż jeden odcinek Z archiwum X, który wywołuje uczucie niepokoju, czy nawet strach. Osobiście, mając lat kilkanaście, musiałam czasami wyłączać telewizor.

Produkcja dobrze ma się w nowych realiach. Mowa tu zarówno o technologii, jak i o świadomości społeczeństwa i rzeczach, które są istotne w obecnych czasach. Właśnie dlatego, do naszego duetu odzywa się prowadzący internetowy program o spiskach i dziwnych wydarzeniach. Facet, który ma konserwatywne poglądy (ale za to dużo wpływów i pieniędzy) wydaje się być ostatnią osobą, z którą ten burkliwy paranoik Mulder może współpracować. I chociaż na początku byłam sceptyczna co do obsadzenia w tej roli Joela McHale'a (którego rola w Community wydaje się być przeciwieństwem odgrywanego tu Tada O’Malley'a), to muszę przyznać, że wypada tu dobrze. Miło zobaczyć też Mitcha Pileggi w czymś innym, niż biały podkoszulek osłaniający tatuaże, jak zwykł nosić się w Sons of Anarchy.


Co do głównego duetu... tu mam jednak trochę mieszane uczucia. Zarówno Gillian Anderson, jak i David Duchovny, wydają się być mniej zaangażowani w swoje role, niż można by oczekiwać. Są nieco sztywni - najwyraźniej nie pracowali zbyt długo nad czytaniem scenariusza i wczuwaniem się w role. Sceny na werandzie aż głupio było słuchać, bo brzmiało, jak czytanie z kartki zamiast prowadzenie ożywionego dialogu. Ale może wina w tym też zbyt szybkiego tempa fabuły, które miało na celu rozkręcenie głównego wątku kosztem tego, co działo się przez te 13 lat z głównymi bohaterami, oraz wątku Svety. Mamy w końcu tylko sześć odcinków do opowiedzenia historii, w którą zamieszany jest znowu rząd, bogacze, kosmici, naukowcy, pewnie też internauci, imigranci i Bóg wie kto jeszcze...

Kolejna sprawa, która nie pasuje mi w tym serialu, to fakt, że znowu cały świat kręci się wokół Stanów Zjednoczonych. Ile razy już to widzieliśmy? Jeżeli serial bierze pod uwagę to, że świat staje się globalną wioską, to czemu znowu sprawa dotyczy cholernego USA?

Może to kwestia zbyt wysokich wymagań względem nowego sezonu? Coś takiego chciałabym nazwać "efektem Frugo" - czekało się na powrót produktu uwielbianego w dzieciństwie, by po kilkunastu latach odkryć, że ta nowa wersja niekoniecznie odpowiada naszym wspomnieniom. Może kiedyś robiona była lepiej, a może przez lata nasze oczekiwania osiągnęły taki szczyt, którym ta nowa wersja nie jest w stanie sprostać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...