poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Gra o tron 2x01: The North Remembers


Zaczęło się. Po miesiącach oczekiwania i różnego charakteru informacjach, dotyczących obsady i zmian w fabule, mamy w końcu drugi sezon martinowskiej sagi. Oczekiwania były wysokie, podobnie, jak obawy, ale w końcu możemy je skonfrontować.

Początek może nie buduje napięcia tak, jak w przypadku pilota poprzedniego sezonu, ale świetnie robi za podkład pod wejście Tyriona. Ten zgarnia całą uwagę widza już od pierwszej sekundy, konfrontując się z Joffem oraz robiąc niezbyt przyjemną, ale przynoszącą wielką satysfakcję (zarówno jemu, jak i nam), niespodziankę swojej słodkiej siostrze. Także dzięki temu możemy obserwować, jak Cersei w końcu nabiera więcej życia, czego zdecydowanie brakowało jej w pierwszym sezonie. Z niecierpliwością czekam na ich rozmowę po otrzymaniu listu od Stannisa.

A właśnie.

Najmniej przyjemny z braci Baratheonów w serialu miał stać się dla wielu fanów książki ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie wyglądał zupełnie, jak książkowy odpowiednik. Po pierwszych ujęciach oraz scenie pisania sławetnego listu o pochodzeniu Joffrey'a, jednak stwierdziłam, że Stephen Dillane to dobry wybór. Może nie jest łysy i nie ma zapadniętych niebieskich oczu, ale świetnie oddaje tego średniego brata, który zawsze stał w cieniu tego bardziej lubianego i o swoje musiał walczyć, przez co mocno zgorzkniał. Kogoś, kto ma bardzo konkretne poczucie sprawiedliwości (patrz, Davos) oraz honoru, skoro każe w liście nazwać Jaime'a Królobójcą, nie zapomina jednak, że jest on też rycerzem (bardzo podobał mi się ten szczegół). 
Wiele oczekuję po częściach związanych z jego dworem, nie tylko ze względu na jego koronowaną głowę, ale też ze względu na Melisandre (i jej czerwonego boga) i Davosa (i jego zdrowy rozsądek). Oboje zostali dobrani wyśmienicie, przez co na ich scenę w łódce czekam dwa razy bardziej.

Na wspomnienie zasługuje też scena rozmowy Robba Starka i rzeczonego Królobójcy. Oczywiście, nie miała ona miejsca w książce, ale jestem wdzięczna scenarzystom za nią. Robb, ledwo utrzymujący nerwy na wodzy, oraz Jaime, zadufany i pewny siebie, ale tylko do momentu, w którym zdaje sobie sprawę, że stoi naprzeciw niego ktoś, kto ma pełne prawo, oraz niesamowitą ochotę, go zabić. I kto ma na swoje rozkazy szczerzącego kły wilkora.

Na krótko uraczono nas też tym, co za Murem oraz Czerwonym Pustkowiem.

Niestety, Emilia Clarke dalej gra z nienaturalną i lekko irytującą manierą, przez co sceny z jej khalassarem ogląda się z mieszanymi uczuciami. Bądź co bądź, ma ze sobą świeżo wyklute smoki oraz ser Joraha, którego nie spodziewałam się polubić po jego szorstkiej osobowości z książki. Iain Glen ociepla trochę jego wizerunek, sprawia, że chętnie ogląda się go jako doradcę młodocianej khaleesi
Za Murem odwiedzamy Twierdzę Crastera, towarzysząc wyprawie pod wodzą Starego Niedźwiedzia. Chcąc nie chcąc zapoznajemy się ze zwyczajami dzikiego, z jego rodziną i dosyć szorstkim pojęciem gościnności i wyświadczania przysług. I czy to tylko moje wrażenie, że właśnie w jego domostwie twórcy po raz pierwszy wyśmiali to, jak ślicznego aktora wybrali do roli Jona Snow?

Czuć pewniejszą rękę już na początku. Efekty są lepsze, scenografie wydają się większe, wszystko jakby zyskało na rozmachu. Po sukcesie pierwszego sezonu Weiss i Benioff nabrali wiatru w żagle, sądzę też, że szefostwo HBO trochę w nie dmuchnęło. Zapowiada się jeszcze więcej wrażeń, oby jak najwięcej z nich było pozytywnych.

Co prawda w sezonie pierwszym musieliśmy pożegnać się z mnóstwem ciekawych postaci (ach, ten Syrio Forel!), niemniej jednak teraz czeka nas wysyp następnych ludzkich wspaniałości (tylko ta nieszczęsna Ros nadal pałęta się w tle), z Jaqenem H'gharem i Qohrinem Półrękim na czele. Nic, tylko szykować się na następny poniedziałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...