sobota, 21 kwietnia 2012

Co z tą Hope? Czyli finał "Raising Hope"


 Jeśli ktoś zna pojęcie „jump the shark” i oglądał ostatnie dwa odcinki drugiego sezonu „Raising Hope”, doskonale wie, że twórcy to właśnie zapewnili swojej widowni.

Zeszłotygodniowy odcinek miał być tylko kolejną próbą rozśmieszenia widzów parodią programu interwencyjnego pod postacią arcypoważnego „Inside Probe”. Może nie była to skuteczna próba, bo formuła wyczerpała się już przy użyciu jej w „My Name is Earl”, innej produkcji Grega Garcii – ale zafundowano nam powrót Lucy, osławionej seryjnej morderczyni z Natesville.
Cały odcinek jedenasty poświęcony był na emisję programu o niej, a przy okazji o rodzinie Chance’ów, którzy, bądź co bądź, byli zaangażowani w jej pojmanie, a potem w wychowywanie jej dziecka. Pojawiały się materiały dowodowe, wywiady z członkami rodziny i ich otoczeniem oraz rekonstrukcje wydarzeń. Jakkolwiek można narzekać, na fakt, że zdjęcia rodzinne aktorów nijak mają się do dzieciństwa ich bohaterów, albo mieszanie w aspektach z przeszłości, by pasowały do teraźniejszych wydarzeń, tak największe zdziwienie przyszło na końcu. Całe to napięcie budowane było po to, by na koniec odkryć przed nami, że oto Lucy żyje!
Jeśli ktoś nie zemdlał kilkanaście razy, tak jak Jimmy, nie uszkodził sobie głowy podczas upadku i nie uświadczył kilkudniowej utraty świadomości albo pamięci, to oglądnął na pewno następny odcinek, by zobaczyć, jak wybrnęli z tego. I nie mówię tu tylko o bohaterach, ale o twórcach też.
I tak oto finał dzieliliśmy między mało potrzebną końcówkę „Inside Probe”, a typowy dramat sądowy. Lucy, której nieobecność tłumaczono latami spędzonymi w Tybecie, gdzie osiągała spokój ducha, wystąpiła o odzyskanie praw do opieki nad Hope. Walczyła o to, przed ławą przysięgłych, która wyglądała, jak złożona z sobowtórów Earla Hickey (naprawdę trudno przeoczyć te wszystkie odniesienia do „My Name is Earl”), mając za świadków tych, którzy przez ostatnie dwa sezony mogli mieć jakieś pretensje do rodziny Chance’ów. Pojawił się dzieciak, który kiedyś próbował poderwać Sabrinę, zapominany muzyk rockowy, który dostał od Burta w łeb, była sąsiadka z pretensją o podsłuchiwanie, jak poniża męża (gościnnie Jamie Pressly, której na te kilkanaście sekund znowu „włączyła się” Joy), czy sąsiad-imigrant, który wykorzystał kompromitujące zdjęcia Virginii.
Jimmy wygłosił chwytającą za serce przemową o tym, jak bardzo kocha swoją przemądrzałą matkę i napastującą go prababcię, czy jaką więź posiada z ojcem, który potrafi kilka godzin obserwować zabawkowy biust na ścianie, poruszający się w rytm muzyki. Burt i Virgina pobili się ze strażnikami, a Maw Maw zażądała od ławy przysięgłych, by zaśpiewali jej piosenkę. Było nawet zwolnione tempo, gdy mała Hope wędrowała w ramiona matki po ogłoszeniu wyroku. Wszystko tak, jak powinno być na serialowej sali sądowej. Pomijając piosenkę dla Maw Maw.
I może przez chwilę ktoś uwierzył w prawdziwą przemianę Lucy i to, że po ogłoszeniu werdyktu Jimmy i Hope będą w stanie wieść z nią szczęśliwe życie wśród tybetańskich mnichów. Mam jednak wrażenie, że gdy pod koniec odcinka wyciągnęła wielki nóż myśliwski i rzuciła się biegiem za Sabriną, niektórzy odetchnęli z ulgą. Ja tak zrobiłam, dlatego teraz będę spokojnie czekać na kolejny sezon. 

Źródło: hatak.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...