czwartek, 18 lutego 2016

Whatever happened to Winchester brothers?

 
Dużo czasu minęło, odkąd naprawdę chwaliłam Supernatural. Było to trochę przed tym, jak zaczęłam oglądać siódmy sezon - czyli jeszcze z przeświadczeniem, że będzie dobrze. Nie było. W dramatyczny sposób powinnam dodać, że nie było i już nigdy nie będzie. Potem był bardzo miałki sezon ósmy i słaby sezon dziewiąty, zakończony - a jakże - przemianą Deana w demona.


Demoniczny Winchester to była chyba najbardziej rozczarowująca rzecz, z jaką zetknęłam się w tej produkcji. Taki potencjał, tak zmarnowany, a jedyna rzecz godna uznania, to internetowa parodia wykonana przez siostry Hindi do piosenki Taylor Swift (The Hillywood Show, polecam). Wtedy jednak nie wiedziałam, co czeka na nas w sezonie jedenastym. Ale rozumiem, po tylu latach i tylu pokonanych potężnych wrogach trudno wpaść na nowy, oryginalny pomysł. Dlatego wątek Ciemności, dziewczyny imieniem Amara, to najsłabszy wątek od czasów Lewiatanów z siódmego sezonu. Może nawet słabszy! Jej postać, wygląd (poza Znakiem Kaina, który ma zdolność przesuwania się na skórze, by być ciągle widocznym spod sukienki), obsesja na punkcie Deana i bezwzględność za bardzo przypominają Lilith.

Jedynym ciekawym odcinkiem jak do tej pory był Baby (11x04), w którym głównym bohaterem było... auto. Ważny element w supernaturalowej historii, a do tego naprawdę świetne i stylowe auto. Akcja toczyła się z perspektywy deski rozdzielczej Impali, pokazując nam słowne przepychanki między braćmi, interakcje z innyi bohaterami, a nawet jedną czy dwie krwawe walki. Ale to już chyba mówiłam, odcinki inne niż reszta zawsze odstawały poziomem od tradycyjnego schematu SPN. Który pewnie teraz jeszcze się zmieni i Winchesterowie będą prawie każdy odcinek kończyć związani na podłodze, wysłuchując monologu antagonisty odcinka, jakby byli w filmie o agencie 007 lub odcinku Scooby-Doo.

Serial stał się jednym wielkim fan-service. Kojarzy mi się bardzo z konwentami fanów, na których jakaś fanka prosi Jensena Acklesa o podniesienie koszulki, a on to robi, i cała sala piszczy z uciechy. W serialu jest podobnie: chcecie Lucyfera? Proszę bardzo, wyciągniemy go z klatki! Tęsknicie za Bobby'm, więc dostaniecie go znowu. I chociaż rozwiązaliśmy wątek Chucka, to i tak wam go pokażemy. W końcu Amara to jego siostra, a Rob Benedict kręci się po naszych konwentach już tyle lat, że coś mu się za to należy. Trochę drżę na myśl, że wpadną na pomysł powrotu rodziców Sama i Deana. Oby tylko Jeffrey Dean Morgan miał bardzo napięty grafik na planie The Walking Dead.

Jakkolwiek lubię Marka Pellegrino, tak niekoniecznie już jego powrót.
Jak zwykle też, mam kilka pytań. Czy jeżeli tylko Lucyfer jest w stanie pokonać Amarę, to Winchesterowie nie powinni dokonać tego z palcem w nosie, skoro sami wpakowali Niosącego Światło do klatki? Jak to możliwe, że Castiel powiedział "tak" Lucyferowi i stał się jego naczyniem, skoro sam jest aniołem? Czemu jeszcze bardziej pieprzą koncepcję zabierania ludziom dusz? Nie można wytłumaczyć niekonsekwencji stwierdzeniem "każdy inaczej reaguje na odebranie duszy" i tak tego zostawić. Dlaczego jeszcze bardziej zepsuli Crowley'a, który stał się kapryśnym maminsynkiem i creepy wujkiem równocześnie? Nawet po tylu sezonach kiepskiej fabuły nie mogę po prostu odpuścić.

A teraz wybaczcie, idę zapętlić sobie odcinek z wendigo, pierwsze spotkanie z Castielem, scenę pojawienia się Śmierci, i będę wzdychać tęsknie za minionymi czasami.

PS. Propsy dla wszystkich, którzy rozpoznali odniesienie w tytule. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...