Dużo czasu minęło, odkąd naprawdę chwaliłam Supernatural. Było to trochę przed tym, jak zaczęłam oglądać siódmy sezon - czyli jeszcze z przeświadczeniem, że będzie dobrze. Nie było. W dramatyczny sposób powinnam dodać, że nie było i już nigdy nie będzie. Potem był bardzo miałki sezon ósmy i słaby sezon dziewiąty, zakończony - a jakże - przemianą Deana w demona.
Demoniczny Winchester to była chyba najbardziej rozczarowująca rzecz, z jaką zetknęłam się w tej produkcji. Taki potencjał, tak zmarnowany, a jedyna rzecz godna uznania, to internetowa parodia wykonana przez siostry Hindi do piosenki Taylor Swift (The Hillywood Show, polecam). Wtedy jednak nie wiedziałam, co czeka na nas w sezonie jedenastym. Ale rozumiem, po tylu latach i tylu pokonanych potężnych wrogach trudno wpaść na nowy, oryginalny pomysł. Dlatego wątek Ciemności, dziewczyny imieniem Amara, to najsłabszy wątek od czasów Lewiatanów z siódmego sezonu. Może nawet słabszy! Jej postać, wygląd (poza Znakiem Kaina, który ma zdolność przesuwania się na skórze, by być ciągle widocznym spod sukienki), obsesja na punkcie Deana i bezwzględność za bardzo przypominają Lilith.
Jedynym
ciekawym odcinkiem jak do tej pory był Baby (11x04), w którym głównym
bohaterem było... auto. Ważny element w supernaturalowej historii, a do
tego naprawdę świetne i stylowe auto. Akcja toczyła się z perspektywy
deski rozdzielczej Impali, pokazując nam słowne przepychanki między braćmi, interakcje z innyi bohaterami, a nawet jedną czy dwie krwawe walki. Ale to już chyba mówiłam, odcinki inne niż reszta zawsze odstawały poziomem od tradycyjnego schematu SPN. Który pewnie teraz jeszcze się zmieni i Winchesterowie będą prawie każdy odcinek kończyć związani na podłodze, wysłuchując monologu antagonisty odcinka, jakby byli w filmie o agencie 007 lub odcinku Scooby-Doo.
Serial stał się jednym wielkim fan-service. Kojarzy mi się bardzo z konwentami fanów, na których jakaś fanka prosi Jensena Acklesa o podniesienie koszulki, a on to robi, i cała sala piszczy z uciechy. W serialu jest podobnie: chcecie Lucyfera? Proszę bardzo, wyciągniemy go z klatki! Tęsknicie za Bobby'm, więc dostaniecie go znowu. I chociaż rozwiązaliśmy wątek Chucka, to i tak wam go pokażemy. W końcu Amara to jego siostra, a Rob Benedict kręci się po naszych konwentach już tyle lat, że coś mu się za to należy. Trochę drżę na myśl, że wpadną na pomysł powrotu rodziców Sama i Deana. Oby tylko Jeffrey Dean Morgan miał bardzo napięty grafik na planie The Walking Dead.
![]() |
Jakkolwiek lubię Marka Pellegrino, tak niekoniecznie już jego powrót. |
Jak zwykle też, mam kilka pytań. Czy jeżeli tylko Lucyfer jest w stanie pokonać Amarę, to Winchesterowie nie powinni dokonać tego z palcem w nosie, skoro sami wpakowali Niosącego Światło do klatki? Jak to możliwe, że Castiel powiedział "tak" Lucyferowi i stał się jego naczyniem, skoro sam jest aniołem? Czemu jeszcze bardziej pieprzą koncepcję zabierania ludziom dusz? Nie można wytłumaczyć niekonsekwencji stwierdzeniem "każdy inaczej reaguje na odebranie duszy" i tak tego zostawić. Dlaczego jeszcze bardziej zepsuli Crowley'a, który stał się kapryśnym maminsynkiem i creepy wujkiem równocześnie? Nawet po tylu sezonach kiepskiej fabuły nie mogę po prostu odpuścić.
A teraz wybaczcie, idę zapętlić sobie odcinek z wendigo, pierwsze spotkanie z Castielem, scenę pojawienia się Śmierci, i będę wzdychać tęsknie za minionymi czasami.
PS. Propsy dla wszystkich, którzy rozpoznali odniesienie w tytule. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz