wtorek, 2 lutego 2016

The British are coming: Black Sails


Twitter pokazał mi ostatnio: Black Sails. The best show you've likely never heard of. I ten, kto to napisał, nie mógł lepiej tego ująć.

Pierwszy odcinek nowego sezonu sponsorują szaleństwo, krew i życzenie śmierci. Drugi: desperacka walka o przetrwanie, tragic backstories, starzy przyjaciele i nowe intrygi. A będzie jeszcze ciekawiej, bo pochłaniający statki sztorm dopiero się rozpoczyna. Dosłownie i w przenośni.

Pływanie pod komendą Flinta chyba nigdy nie należało do łatwych (w sumie, dawniej żeglarstwo samo w sobie było okrutnie wręcz trudne i niebezpieczne). Teraz, kiedy ten oddał się zupełnie sianiu terroru wśród uczciwych mieszkańców Indii Zachodnich, może okazać się jeszcze trudniejsze. On będzie robił swoje, a większość konsekwencji będą zbierać bosman i kwatermistrz. Jeżeli myśleliśmy, że to Charles Vane był od stosowania niepotrzebnego i przesadzonego okrucieństwa, to Flint udowodni nam w tym sezonie, że się myliliśmy. Obiecał w końcu!

Jak zwykle, pierwsza sekwencja nowego sezonu to wejście bezwzględnego kapitana - najpierw Flint, potem Low, a teraz legendarny Edward Teach, zwany Czarnobrodym. Ray Stevenson (najlepszy Punisher, do czasu aż zobaczymy w tej roli Shane'a z The Walking Dead i ocenimy) to świetny dodatek do obsady. Wydaje się być bardzo realistyczny - w porównaniu z tymi kapitanami, którzy chrypią tak, że trudno ich zrozumieć, i łypią na wszystkich spod byka. Najgroźniejszy, według słów Eleanor, pirat w całym Nassau za to przechadza się po targu i zastanawia się, czy w mieście zmienił się zapach.

Nie wiem, czy nie będę przypadkiem osamotniona w tej opinii, ale Max mnie nudzi. Po cichu liczę nawet na to, że ten sezon będzie jej ostatnim, bo ta postać chyba nie daje sama sobie już żadnego sposobu na rozwój. Oto została najbardziej wpływową kobietą na wyspie, i to raptem w przeciągu kilku miesięcy. Kiedy jednak ją oglądam, zaczynam tęsknić za Eleanor, której Max jest jakby uboższą wersją. Wolę też oglądać Rackhama i Bonny zarzynających gdzieś między skałami tych, którzy im się narazili, niż patrzeć, jak c chwila odbijają się od Max. Taka para powinna sprawdzać się w akcji, a nie knując w burdelu. Tym bardziej, jeżeli za pomysły Max mogą zapłacić głowami.


Pod względem scenografii i zdjęć jak zwykle serial nie zawodzi. Zaczynali od zbudowania sobie miasteczka piratów gdzieś w Południowej Afryce, teraz dodają kolejne statki - z prawdziwymi żaglami i olinowaniem. Epickość tego pokazuje sekwencja podczas sztormu, czyli klasyczne "człowiek kontra natura" (a uosobieniem tego jest - a jakże - Flint, uwiązany u steru). Całość robi wrażenie i nieźle trzyma w napięciu, chociaż kilka ofiar, które poniosła załoga, było więcej niż oczywiste. Nie dostajesz długiego monologu o lojalności i przyjaźni na statku, przez wcześniejsze sezony przewijając się tylko w tle, jeżeli scenarzysta nie ma w planach uśmiercić cię w kolejnej scenie. Co nie znaczy, że scena nie robi wrażenia i nie wywołuje nieprzyjemnych dreszczy... Tak samo, jak pierwsza scena snu Flinta.

Trzeci sezon ma upłynąć na walce piratów z Wielką Brytanią, zamiast wewnętrznych, krwawych konfliktów (chociaż wiem, że te będą dalej obecne; panowie nie byliby sobą, gdyby - ot tak, po prostu - uścisnęli sobie ręce). Chęć zemsty Flinta, nowa siła w postaci Czarnobrodego, a także potrzeba chronienia własnego życia, wolności i wielkiej fortuny, sprawią, że piraci z Nassau będą trudnym przeciwnikiem dla brytyjskiej marynarki i Woodesa Rogersa, kolejnej historycznej postaci w obsadzie. Ciekawe tylko, dla kogo Eleanor Guthrie będzie gwoździem do trumny.  Bo, że dla kogoś będzie, to całkiem pewne. Chyba, że Czarnobrody policzy się z nią wcześniej. Kto bowiem nie wspominałby przez lata, że dostał w dupę od siedemnastolatki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...