czwartek, 9 października 2014

Supernatural 10x01: Black


Czuję się trochę, jak ten biedny Crowley – poirytowana wiecznym siedzeniem przy barze i oglądaniem Deana fałszującego przy karaoke. To, co miało być najlepsze w przemianie Deana w demona zostało zepchnięte na dalszy plan – jego pozbawione skrupułów czyny, poparte udziałem samego króla piekieł. Ba! Wydarzyło się, to całe „wycie do księżyca”, które w ostatnich minutach dziewiątego sezonu obiecał nam Crowley, ale nie dane nam było tego zobaczyć.



A szkoda! Zimne wyrachowanie i zabijanie ludzi, demonów, aniołów i kogo popadnie, bez mrugnięcia okiem. Takiego demona rozumiem i chętnie będę oglądała. Nie pijanego palanta, który szuka tylko okazji do dania komuś w pysk w barze, zaliczenia kolejnej kelnerki i kłótni z Crowley'em, które przypominają słowne przepychanki starego małżeństwa. Jeżeli dodatkowo mamy świadomość, że to Dean Winchester - ten, który przez dziewięć lat zmagał się nie tylko z siłami nadprzyrodzonymi ale tez własnym poczuciem wartości, wyrzutami sumienia i chorobliwą wręcz troską o młodszego brata – rozczarowanie jest jeszcze większe. Teraz to wszystko zniknęło i Dean mógłby pokazać nam, jak czuje się wolny od psychicznej blokady, którą sam sobie założył. 

Dean! Trochę więcej tego, mniej śpiewania "I'm too Sexy".

A mamy niewiele czasu, żeby jeszcze cokolwiek demonicznego mógł nam pokazać. Materiał zaprezentowany na Comic-Conie pokazuje, że będzie jeszcze machał siekierą i próbował kogoś zabić, ale wiemy wszyscy dobrze, że to będzie tyle. Nie po to w końcu w dziewiątym sezonie pokazali nam, że z bycia demonem można leczyć – należy wykonać odpowiedni rytuał i po sprawie! To poniekąd od razu nasunęło mi pomysł na to, kto z głównych bohaterów zostanie demonem, więc chyba nic mnie w tym serialu nie zaskoczy. 

Żałuję trochę, że Crowley dołączył do stałej obsady. Wielka siła tej postaci tkwiła w tym, że nam ją dawkowano. Pojawiał się czasami znikąd, cały czas ciągnąc za sznurki, o których nawet nie mieliśmy pojęcia i manipulując porywczym głównym duetem, by robili brudną robotę za niego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A teraz zrobiono z niego coś na kształt maskotki serialowej, człowieka od sarkastycznych komentarzy. Facet jest szefem piekła, może pstryknięciem palców obu braci pozbawić życia, może skazać ich na wieczne potępienie, a tu przesiaduje przy piłkarzykach i narzeka na to, jak źle pracuje mu się z Deanem. To następny bohater, który powinien coś zrobić, zamiast bezczynnie siedzieć. 

Jak na wprowadzenie do sezonu, po którym stali widzowie spodziewali się bardzo wiele, ten odcinek to duże rozczarowanie. Demon!Dean, którego za nic w świecie nie będę nazywała Deanmonem (bo to brzmi jak nowy gatunek pokemona), się nie sprawdził, Crowley jedynie marudzi, a wątek Castiela i pogubionych po świecie aniołów był nudny i w ogóle nie robił wrażenia. Potencjał tego wątku wyczerpał się przecież w poprzednim sezonie. Mocno zdeterminowany Sam Winchester po raz kolejny balansuje na granicy z ciemną stroną, próbując odzyskać brata – to też już widzieliśmy, chociaż tym razem obchodzi się bez demoniej krwi. Mamy być pewnie pod wrażeniem, jak pozbawiony skrupułów i okrutny się stał, ale wiadomo, że Sam potrafi taki być. Najwyraźniej jednak ktoś pomyślał, że możemy zobaczyć tę jego walkę jeszcze raz. Ale cóż, po dziewięciu latach i tym, jak na wysokości siódmego sezonu serial zaczął powoli zjadać własny ogon, powtórek trzeba było się spodziewać.

Ale oglądamy dalej. Może jeszcze będzie lepiej? A może chociaż absurdalnymi odcinkami i "czwartą ścianą" się wybronią? Jako wielka fanka odcinków "French Mistake" i "trylogii" z Tricksterem, czekam na jubileuszowy dwusetny odcinek. Podobno będą tam śpiewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...