poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Gra o tron 3x05: Kissed by Fire


Po emocjonującym i pełnym akcji wstępie uraczyli nas całą masą momentów wzruszających, ale i niepokojących. Z jednymi bohaterami łączyliśmy się w nadziei lub cierpieniu, a na innych spoglądaliśmy z pogardą czy przestrachem. Byli też tacy, którym teraz możemy już tylko współczuć.

W końcu dostaliśmy kawał porządnej rycerskiej rąbanki, dodatkowo okraszony buchającymi płomieniami oraz odpowiednią dawką emocji, która zaprezentowała nam Arya, przemykająca między nogami wielkich mężczyzn. Poznaliśmy drugą twarz Thorosa, rozpijaczonego cwaniaka, który ma sporo bojaźni bożej. Zmienia się, gdy zaczyna mówić o swoim bogu albo towarzyszy lordowi Bericowi w jego sądach. 

Ale przy części tej recenzji powinnam odpalić caps lock i nerwowo walić w klawisze. (I przewijać znacznik przez pasek na maxvideo.)

O co chodziło z synami Stannista w słoikach? Dlaczego ktoś postanowił ukrywać Shireen, uroczą i inteligentną księżniczkę, którą Stannis bardzo kochał? Czy to on uważał ją za wstyd dla siebie czy ta nawiedzona wiedźma, Selyse? Czemu ta baba trzyma martwe płody w słoikach i jeszcze nadaje im imiona, ale dla żywej córki jest mniej przywiązana? Czemu przyklaskuje temu, by obca kobieta sypiała z jej mężem? (Obawiam się, że odpowiedź na te pytania brzmi "bo jest wariatką".) Czemu jest tyle złych rzeczy związanych z wątkiem Stannisa? Tyle źle zrobionych rzeczy, zmienionych lub kompletnie pominiętych postaci. Od jego pierwszych scen z drugim sezonie większość czasu coś było nie tak. Jeśli ostatni z braci Baratheon obejmie kiedyś Żelazny Tron, to widzowie powinni zachodzić w głowę, jak to się stało, że najgorzej prowadzony bohater - pomijając, oczywiście, Littlefingera - dostał główną wygraną.


Teraz już chyba wszyscy wiemy, że Robb Stark stracił grunt pod nogami. Po utracie Północy i złamaniu danej lordowi Freyowi obietnicy, stracił teraz połowę swojej armii. Chciał najwyraźniej odzyskać honor, który zgubił gdzieś między spódnicami Talisy (której za nic nie wdrażałabym w swoje plany wojenne) i postanowił ściąć zdrajcę na pokaz, zamiast zrobić z niego więźnia. Zabawne są w tej sytuacji dwie rzeczy. Raz: lord Frey pojawił się tylko w pierwszym sezonie, a jego tak liczna rodzina nie miała żadnego wkładu w fabułę, ani nawet w tło. Zostali najzwyczajniej w świecie zapomnieni. A teraz Król Północy wraca do nich z podkulonym ogonem, by przypomnieć im o zerwanej przez siebie obietnicy. Dwa: skoro Karstarkowie stanowili połowę armii Robba, to jaką siłę dają mu inni lordowie? Jego armia przez to nie wydaje się specjalnie liczebna ani potężna, tym bardziej, że część ludzi została z lordem Boltonem w Harrenhal. Czym on działa, że Tywin Lannister, i w ogóle ktokolwiek, jeszcze traktuje go jak zagrożenie? Dobrze prowadzoną propagandą?

Kiedy jednak "Kissed by Fire" zawodzi w tych dużych momentach, gdzie liczą się wojska, bitwy i strategia, to nie rozczarowuje w spokojnych i drobnych chwilach. Tak, jak wcześniej, w epizodzie trzecim, za najlepszy moment uważałam pełną smutku scenę między Catelyn i Blackfishem, tak tutaj wybór musi paść na Brienne i Jaime'a. To jedna z tych sekwencji, w których najważniejsze są małe rzeczy. Spojrzenia, jakie wymieniali między sobą, ton jakim Jaime opowiadał Brienne historię zabójstwa Szalonego Króla (prawdopodobnie jako jedynej), to że nie patrzył na nią. To, że Brienne milczała przez cały ten czas, to że nie wyszła po tym, jak obraził ją ostatnimi chyba słowami, które można by przypasować dawnemu Królobójcy. A także to, że w tej scenie wyłapałam najwięcej dialogów z książki - łącznie z "Jaime, mam na imię Jaime".

Od kiedy Gwendoline Christie i Nikolaj Coster-Waldau zaczęli pojawiać się we wspólnych scenach stali się moją ulubioną parą. A teraz dostali niesamowicie intymną scenę, gdzie okazuje się, że legendarny Królobójca ma słabą stronę, a nawet skrupuły. A spokojna postawa Brienne i jej spojrzenie, zmieniające się z pogardliwego we współczujące, pasowały tam idealnie. I ich nagość nie miała znaczenia.

Nagość należy zostawiać teraz Dzikim oraz (tradycyjnie) scenom łóżkowym z Lorasem. Ale, przy słoikach królowej Selyse, goły tyłek każdego nowego kochanka Rycerza Kwiatów nie robi już wrażenia.

1 komentarz:

  1. Anonimowy18:26

    Scena Królobójcy i Brienne zagrana świetnie, niesamowita gra głosu. Jedna z lepszych scen tego sezonu a nawet serialu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...