poniedziałek, 15 sierpnia 2016

The Get Down, czyli jak wydać 120 milionów


Tak, tyle kosztowało dwanaście odcinków serialu o dzieciakach mieszkających na nowojorskim Bronxie w latach 70. Taka kwota poszła na aktorów, statystów i tancerzy, na kilometry materiału w cekiny oraz sztruksu, i afro. Mnóstwo afro!



Na pierwszy rzut oka widać, że to "dziecko" Baza Luhrmanna, który wyreżyserował odcinek pilotowy. Nie zrobił on zbyt wielu filmów, ale są one dobrze znane i można właściwie rozpoznać je na pierwszy rzut oka i od razu przypisać do reżysera. The Get Down ładnie wpisuje się w tę listę - obok Moulin Rouge!, Wielkiego Gatsby'ego, czy Romeo+Juliet. Jest kolorowo, głośno, tłoczno, muzycznie, z milionem nostalgicznych odniesień i... pretensjonalnie. Tak, to cały Luhrmann.

No i ten styl czuć przez wszystkie sześć odcinków, szczególnie w pilocie, który ma wciągnąć widza i zatrzymać przy serialu, a mnie trochę - szczerze przyznam - znudził. Ale to mój osobisty problem z Luhrmannem. Moulin Rouge! to jeden z tych filmów, których nie jestem w stanie znieść - nawet Ewan McGregor i John Leguizamo nie są w stanie go dla mnie uratować.


Przy niektórych scenach w The Get Down naprawdę czekałam aż bohaterowie zaczną śpiewać i tańczyć, bo wydumane i sztuczne dialogi były wstępem do czekającej nas piosenki. Widać różnicę między tym, jak mówią Zeke i jego koledzy, czyli dialogi, które zostały napisane przez białych, a wersami ich rapu - nad tymi bowiem pracowali prawdziwi hip-hopowcy. Tu też pojawia się trochę zgrzytu, bo w latach 70. rymowanie do bitu nie było aż tak rozwinięte, jak próbują pokazać nam to w The Get Down. Jakoś nie uwierzę, że Zeke był Mozartem tamtych czasów. 

Niestety, scenografia - chociaż imponująca w rozmiarach - rozczarowuje. I to tym, że widać w niej udział ekipy budowlanej i projektantów, czyli gipsowe ściany, tekturę i rekwizyty, w tym bardzo czyste śmieci. Kulały efekty komputerowe przy tworzeniu gruzowisk i płonących budynków. Jak na 10 milionów za odcinek (tyle, ile kosztował jeden epicki odcinek Gry o tron w sezonie szóstym), sztuczność i umowność była widoczna o wiele za bardzo.

Na plus zaliczam za to tło całości, na którym nawet prosta historia szczeniackiej miłości nabiera innego niż zwykle kolorytu. Bo gdzie indziej nastolatek, by zdobyć uczucie koleżanki z podwórka, leci do klubu disco i w konkursie tanecznym odbija ją napakowanemu kokainą gangsterowi, jak nie na Bronxie? To porządna dawka materiału o biednej czarnej społeczności w Ameryce sprzed czterdziestu lat - kulturze, która zawsze była hermetyczna, ale też bardzo interesująca i inspirująca.

Ścieżka dźwiękowa nie zawodzi - od disco, po hip-hop i piosenki rockowe z tamtych czasów. Widz dzięki temu ma wrażenie, że ogląda jeden wielki teledysk, łączący kilka gatunków. Czasami może się nawet wydawać, że właśnie trafiliśmy do filmu klasy B o miłośnikach kung-fu, albo nowojorskich detektywach. Dla mnie to dodatkowa radość, bo sporo tych piosenek disco znam z RuPaul's Drag Race, który oglądam z niemal obsesyjnym uwielbieniem.


The Get Down to nie tylko oryginalni bohaterowie, fikcyjne piosenkarki - np. Misty Holloway, ale też prawdziwe postacie i miejsca. Na przykład Grandmaster Flash, pionier DJki, który jako pierwszy hip-hopowiec trafił do Rock and Roll Hall of Fame. To on uczy jednego z głównych bohaterów techniki, i to w taki sposób, by przypominała widzowi stare filmu kung-fu. Gangster Nicky Barnes także istniał naprawdę, chociaż nie konkurował z żadną (wymyśloną) Fat Annie i jej synami. Natomiast Papa Fuerte, którego niektórzy będą znali jako Nero z Sons of Anarchy (w tej roli Jimmy Smits), to postać silnie inspirowana Ramonem S. Velezem, który działał w latach 70 na rzecz społeczności z Bronxu. I tak, naprawdę mówili na niego "poverty pimp". Prawdziwe były też gangi, w których często członkami były dzieciaki, a także The Big Blackout, czyli największa w historii nowego Jorku awaria prądu. Jednak ani Les Inferno, ani Misty Holloway nie istnieli naprawdę. 

Uwielbiam historyczne i biograficzne smaczki w filmach i serialach. Uwielbiam grzebanie w materiałach źródłowych, by zorientować się, co zostało zmienione. Dynastię Tudorów oglądałam mając właściwie cały czas odpaloną Wikipedię. Wymienione wyżej fakty sprawiły, że na dłużej zostałam z The Get Down, może troch wbrew własnej woli - w końcu to Luhrmann. Jego wielbiciele będą zachwyceni. Reszcie radzę po prostu zanurkować w to, jak w gigantyczną, kolorową i głośną produkcję, którą ten serial jest, i sprawdzić, czy zechcą zostać.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...