środa, 14 maja 2014

Gra o tron 4x06: The Laws Of Gods And Men


Dawno, dawno temu obejrzałam sobie "Dróżnika". Wtedy ekranizacja "Pieśni lodu i ognia" była tylko odległym marzeniem i prawdziwą paradą fantastycznych wizji o tym, kto i kogo mógłby zagrać. Typowałam wtedy Robin Wright na Cersei i Josha Holloway'a na Jaime'a (pamiętacie go jeszcze?). Jeremy Irons miał być moim Stannisem, bo czemu nie? Myślało się wtedy epicko. Jednak po seansie filmu Thomasa McCarthy'ego jedynym kandydatem do roli Tyriona Lannistera był dla mnie Peter Dinklage. Niekoniecznie dlatego, że nie znałam zbyt wielu niskich aktorów, on był jednak jakby skrojony do tej roli, szczególnie po kilku przypadkiem zobaczonych epizodach "Treshold". A jakiś czas potem HBO ogłosiło, że tak, robią. I że Peter zagra Półmężczyznę.

Od tej pory spałam spokojnie, uznając, że może się walić i palić, a Lindsay Lohan może zagrać Sansę (co też kiedyś typowałam z jakiegoś dziwnego powodu), ale Peter Dinklage zapewni nam niesamowite wrażenia i powalającą kreację. Pewnie nie byłam jedyna, w końcu wielu ludzi dostrzegło w nim potencjał. Taka była jednak moja opinia i żaden Warwick Davis by tego nie zmienił.

Takie odcinki, jak ten, to potwierdzają.

Już pal licho Yarę Greyjoy, która pojawiła się tylko po to, by podkulić ogon i uciec. Bezwzględna żelazna kapitan i jej bezwzględni żelaźni podkomendni nie daliby rady jednemu półnagiemu chłopaczkowi? Fakt, nieźle wywijał bronią i emanował szaleństwem na kilka metrów wokół. Ale wystarczyłby toporek w czoło, szczególnie gdy wybili jego strażników, a Snow został z nimi sam na sam. Mogliby zająć się spokojnie wywlekaniem wrzeszczącego i opierającego się Theona z klatki, a problem lorda Roose'a Boltona z nieobliczalnym bękartem byłby rozwiązany.

Nieważny też Stannis, który w tym odcinku był tylko meblem, jakby nie był w stanie załatwić sprawy dla siebie. Wszystkie podróże w Westeros, łącznie z rejsem do Braavos, odbywają się chyba za pomocą teleportu. Miło było jednak zobaczyć Marka Gatissa. A właściwie usłyszeć go, bo nawet po ciemku można rozpoznać ten na wskroś brytyjski głos. Rola może epizodyczna, ale przynosząca wiele radości. Daenerys także nie robiła wrażenia, chociaż dzięki niej zobaczyliśmy Drogona w akcji. Ale przynajmniej wypadła lepiej niż jeden z jej petentów (i przyszły zalotnik) Hizdahr zo Loraq, drętwy i sztywny i kompletnie nieegzotyczny. Ciężko było go oglądać.

Za to ostatni kwadrans tego odcinka był mistrzostwem świata.

Sąd na Tyrionem był kolejnym motywem, na który niemal wszyscy czekali, a który zakończył się w sposób niespodziewany. Dinklage znów znalazł się centrum uwagi i wykorzystał ten czas najlepiej, jak potrafił. Przez chwilę myślałam nawet, że motyw, kiedy wchodzi do sali wykonując krótki taniec w kajdanach, nie był wcale materiałem bonusowym, ale prawdziwą sceną z odcinka. Dinklage zaprezentował nam cały wachlarz emocji - od znudzenia i radosnej rezygnacji przez większość procesu, po skrajną pogardę i wściekłość w ostatniej mowie. Zastanawiam się, czy znajdzie się ktoś, kto nie poczuł ukłucia w środku, gdy na salę weszła Shae. Wyrachowana oportunistka czy zastraszona i więziona do tej pory, nieważne. Widać, że przez prowadzenie jej wątku do tej pory Weiss i Benioff celowali w ten drugi zestaw. Jej widok sprawił Tyrionowi większy ból, niż wszystkie rzucane w jego stronę oskarżenia i obelgi. A cudowny Peter pokazał nam to tak, że nas samych zabolało.

Oczywiście, za takim świetnym występem, cała reszta powinna wypaść blado, co jednak nie miało miejsca. Podobała mi się dawka subtelności, jaką zaserwowali nam wszyscy aktorzy, przez drobne gesty, znaczące miny i rzucane Tyrionowi spojrzenia, które zawierały w sobie również całą gamę emocji, głównie tych negatywnych, ale z kilkoma wyjątkami, jak na przykład Jaime. Czerwona Żmija co prawda znowu prawił jednoznaczności i był nonszalancki aż do granic bezczelności, ale miło oglądało się, jak z każdym świadkiem i z każdym zeznaniem zdawał się podejmować swoją własną decyzję co do Tyriona. Mam zastrzeżenia co do lorda Tyrella który od pierwszej sceny stał się naczelnym popychadłem w Małej Radzie. Wiadomo, że to Królowa Cierni trzyma w tej rodzinie wszystkie sznurki, jednak jej najstarszy syn nie powinien być traktowany jak błazen czy pachołek. Ona sama powinna się o to też trochę postarać.

Fascynujące już stało się to, jak skrajne emocje wzbudza ten serial. Nie mówię tylko o śmiertelnym żniwie wśród bohaterów oraz reakcjach na nie. Sceny kontrowersyjne, sceny przesadzone albo taki z niewykorzystanym potencjałem, dziwne castingi i szybkie ich zmiany, czasami na gorsze. Do tego jeszcze wieczna dyskusja o wyższości książki nad adaptacją i o tym, jak wierna ta adaptacja powinna być. Za to wszystko można znienawidzić zarówno HBO, jak i głównych twórców, o Martinie nie wspominając. Potem jednak zdarza się Tyrion Lannister w pełnej furii, Arya i jej taniec, Ogar stający się ulubieńcem ogółu z czystego przypadku, czy narodziny smoków. I wszystko jest dobrze. I wszystko jest pięknie.

2 komentarze:

  1. Ahahah, jak zwykle Ruda zgadzam się z Tobą. Zanim zobaczyłam Shae wiedziałam kto wmaszerował do sali. Mistrzowsko zagrane emocje na twarzy Peter'a kazały mi się domyślić. Ten ból i szok sprawiły, że od tego momentu przeżywałam proces jakbym siedziała na jednej z tych drewnianych ław. Od smutku, przez ból po wzgardę i nienawiść. Na koniec znalazła się doza goryczy w tych słowach. Piękne to było. Oby twórcy dawali nam więcej takich scen niż tej całej miałkości w dialogach, ponieważ przez ostatnie dwa sezony mam wrażenie opowiadanej historii między bohaterami, a nie akcji która pokazuje mi tą historię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny odcinek! A przemowa Tyriona na koniec moim zdaniem najlepsza scena "gadana" w całym serialu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...