wtorek, 1 kwietnia 2014

How I Met Your Mother, la grande finale


I w końcu, po dziewięciu sezonach, przyszło pożegnać nam się z barem McLaren's, zdzirowatą dynią, żółtą parasolką, mieszkaniem Lily i Marshalla, whisky Glenn McKenna i, oczywiście, naszą ulubioną paczką przyjaciół z Nowego Jorku.

Nie wiem kto, ale ktoś zasługuje na kopa za ten finał.

Kiedy Barney i Robin przyznali się, że wzięli rozwód, wiedziałam już, że całość skończy się tak jak się skończyła. Straszliwy cień błękitnego rogu z pierwszego odcinka zawisł nad Nowym Jorkiem. Bałam się tylko myśleć, jak wyrzucą z obrazka tę biedną Matkę. Nie wiem jednak co byłoby gorsze: zakończenie serialu ze świadomością, że ta kobieta nadal stoi w cieniu Robin (mówiłam, mówiłam?!), czy uśmiercenie jej w odpowiednio szybkim terminie.

Chciałam przy okazji finału wyrazić swoją opinię o całym dziewiątym sezonie, skoro wcześniej nie czułam weny, żeby się tym zająć. Ale trudno pisać cokolwiek o pełnym przygotowań sezonie, skoro wszystko w nim wzięło w łeb. Rozumiem rozpad małżeństwa Barney'a i Robin. Nie zawsze udaje się utrzymać dobry związek, szczególnie w przypadku dwóch tak indywidualnych charakterów. Ot, życie. Jednak po rozłączeniu tej dwójki wszystko kompletnie się popieprzyło. Barney został potraktowany na odwal się. Nie dostał na tyle dużo czasu, by można było poczuć, że po latach rozpustnego życia zmienia się pod wpływem dziecka. A Robin... z Robin nic się nie zmieniło i to chyba jest najbardziej denerwujące. Na marne poszły wszystkie starania Teda o wyleczenie się z uczucia do niej. Wystarczyło na kilka lat to przydusić i poczekać, aż inna kobieta urodzi mu dzieci, które przyklasną tylko na wieść, że ich ojciec przez cały czas miał ochotę na powrót do cioci Robin. 

Ted, oczywiście, ma prawo znaleźć jeszcze szczęście i powód do radości po śmierci ukochanej żony. Nie wiem dlaczego uważał, że znajdzie je przy boku kogoś tak niestabilnego uczuciowo jak Robin. Zakochany Barney był przykładem całkowitej szczerości (czego nie można powiedzieć o pani Schrebatsky) i prawdziwego oddania drugiej osobie. Co myślała sobie Robin za każdym razem, kiedy zmieniała zdanie co do swoich uczuć? Nie mam pojęcia.

Ach, Lily i Marshall byli tam też. Nie mogę powiedzieć, że zostali zmarnowani, bo w końcu od decyzji o wyjeździe do Włoch (tej ostatecznej) ich wątek kompletnie zszedł na drugi plan. Szczęśliwe małżeństwa najwyraźniej nie są w ogóle ciekawe i jedyne, co im pozostaje, to rozmnażać się.

Udało im się stworzyć finał, który będzie wywoływał bardzo dużo emocji i długo jeszcze dawał powody do zażyłych dyskusji. Szczególnie po tak słabym ostatnim sezonie. Co poradzić, że spora część tych emocji będzie negatywna...

1 komentarz:

  1. Anonimowy12:35

    Ostatni odciek wydaje mi się jakimś słabym żartem. Cały sezon przygotowań do ślubu po to aby w ostatnim odcinku przelecieć szybciuchno przez kilka(naście?) lat życia bohaterów. A tytułowa matka? Zmarnowany potencjał? Czy nie można było zakończyć tej historii na scenie z parasolem ? Darować sobie ten bieg do Robin ? Skąd ten pomylony pomysł? Tak jak sama napisałaś, wynika z tego, że w dzisiejszych czasach ciekawe są tylko rozwody i wieczne rozterki sercowe. Bohaterowie zaprezentowali emocjonalny poziom dojrzałości przedszkolaka. Wmawiam sobie, że ten odcinek nie miał miejsca.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...