wtorek, 15 kwietnia 2014

Gra o tron 4x02: The Lion and the Rose


Nim dołączymy do całego internetu z pełnym satysfakcji okrzykiem "w końcu umarł!", zwróćmy nasze zadumane spojrzenia na aktora, który sportretował nam ten typ łajdaka, w którym nie ma nawet najmniejszej rzeczy do polubienia. Trzeba przyznać, że Jack Gleeson, prywatnie naprawdę uroczy i sympatyczny dzieciak, od pierwszego sezonu do samego końca był takim Joffem, jakiego można było sobie wyśnić w największych koszmarach. Arogancki, uparty, okrutny i bezczelny, ado tego tchórzliwy, i z tendencją do zachowywania się jak rozwydrzony i rozpuszczony sześcioletni bachor. Może postać Joffa była jednowymiarowa, w gromadzie postaci o różnych odcieniach szarości będąc czarną jak węgiel, ale taką postać też należy odpowiednio zagrać, nie przerysowując żadnej jego cechy i nie czyniąc króla karykaturą złego dzieciaka. Osobiście liczę na to, że zobaczymy go jeszcze w wielu rolach. I że nie będzie znany tylko jako "ten drań Joffrey"

A teraz...
W końcu umarł!

Na własnym weselu, w otoczeniu setek ważnych gości. Po upokorzeniu wuja, jego młodej żony, świeżo nabytego szwagra i całego jego rodu. Śmierć odpowiednia dla tak nikczemnej postaci. I jedna z tych, na którą wszyscy widzowie przyklasną radośnie.

Teraz właściwie został nam tylko Ramsay Snow. Świetnie dobrany, świetnie zagrany Ramsay, dzięki któremu mieliśmy świetną scenę otwierającą. Ale nie tylko Ivan Rheon błysnął nam podczas strony w lesie. Alfie Allen okazał się o wiele bardziej dopasowany do roli Fetora, niż do roli Theona Greyjoy'a. Cokolwiek czuło się do jego postaci i tego mówił, lub gdy zdobywał Winterfell, widząc jego pokraczny bieg i nerwowe tiki w obecności bękarta, zaczyna się nagle czuć dla niego litość. Trochę wbrew własnej woli.

Dobrze znowu widzieć Brana i Reedów. Chociaż powoli, to nadal brną na północ, a teraz dodatkowo mają jasno określony cel. Wizja Starka została przedstawiona sprawnie i bardzo plastycznie, nawet jeżeli użyto sporo ujęć z pierwszego sezonu. I może narzekałam kiedyś, że jest w serialu zbyt mało Brana. Może to jednak dobry zabieg? Bran potrzebny nam jest właśnie w takich ważnych chwilach, przy drzewie sercu, które mówi do niego. Ucinanie mozolnej i jednostajnej wędrówki sprawia, że nie marudzimy na znikomą ilość wydarzeń. Chociaż teraz został wysłany za nimi Locke. Dużo rzeczy może jeszcze się zdarzyć.

Po zeszłotygodniowym odcinku nie byłam pewna, co nie pasuje mi w postaci Oberyna Martella. Nie mam nic do zarzucenia od strony aktorskiej. Pedro Pascal wygląda i zachowuje się, jak "gorąca głowa" z Dorne. Jedyne, co razi to potrzeba twórców na ukazanie jego, hm... nienasyconego apetytu. Czerwona Żmija był krewkim Dornijczykiem, fakt, ale w pierwszej mierze był księciem, przedstawicielem swojego rodu, i wiedział dobrze, że ostentacyjne oblizywanie palca kochanki, czy łapczywe spoglądanie na tancerkę i młodego rycerza, przy stole pełnym ludzi jest bardzo nie na miejscu. Pewne rzeczy, szczególnie wśród wysoko urodzonych, były tylko domysłami i takimi powinny pozostać, by nie ograbić nas z możliwości wyłapywania niuansów i drobnych gestów. Wcześniej zrobili to z Renlym, teraz najwyraźniej zabierają się za kolejną "kontrowersyjną" postać.

Czy komuś wesele wydało się pełne niezręczności, a radość niektórych gości wymuszona? Ktoś widział zniesmaczoną minę lady Olleny czy kamienną twarz siedzącego między gośćmi Varysa? Tak powinien wyglądać prawdziwy mariaż polityczny i wyprawiona z jego okazji uczta! Chociaż najmocniejsza scenę zostawiono na koniec, to cała sekwencja uczty wypadła mocno - szczególnie ze strony aktorskiej, czy mowa tu o Natalie Dormer (jej reakcje na wszystkie poczynania małżonka były bezbłędne), pojawiającej się na moment Gwendoline Christie, czy zawsze niezawodnych Charlcie Dance i Dianie Rigg. Nawet młodziutka Sophie, grająca Sansę, wypadła świetnie, a główna jej siła polegała na subtelności i oszczędnych gestach.

Co do subtelności, to najwyraźniej motywem przemyconym do odcinka, było jedzenie. Wspólny obiad spożywali bracia Lannisterowie, na Smoczej Skale królowa przy kolacji opowiadała o tym, że Stannis gotował jej zupę, a Bran wsuwał papkę z żołędzi. Wszystko jednak było tylko przystawką przed królewskim pasztetem na główne danie. Nie wiem tylko, czy ktoś jeszcze odważyłby się go skosztować.
Miło było zobaczyć znowu Jerome Flynn'a, jak zwykle zadowolonego z każdej sceny, w której jest obecny. Jako że Bronn stał się teraz trenerem Jaime'a (niestety w miejsce książkowego ser Ilyna), to nasz ulubiony najemnik zostanie z nami na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...