niedziela, 19 maja 2013

No more Twinkies: Zombieland, pilot


Natknęłam się dzisiaj na informację, że serialowa wersja dalszej historii bohaterów "Zombieland", została anulowana po słabym odbiorze pilota. Zaintrygowana musiałam - oczywiście! - sprawdzić, czy ktoś, tak jak w przypadku "Mockingbird Lane", się nie pomylił. Okazało się jednak, że widzowie mieli rację i stało się to jasne już po pierwszych kilku minutach.

Zamiast boczyć się teraz na negatywną reakcję fanów, Rhett Reese - scenarzysta i producent (zarówno filmu, jak i serialu), powinien dwa razy przemyśleć rozpisanie tej historii. Bo jeśli musisz zastąpić Woody'ego Harrelsona facetem, którego filmografia opiera się głównie na rolach anonimowych policjantów, żołnierzy i członków gangu, to w ogóle powinieneś zrezygnować z pomysłu umieszczenia Tallahassee w serialu. Podobnie sprawa ma się z pozostałą trójką bohaterów - Columbus, Wichita i Little Rock. Podejrzewam, że pilot miałby o wiele lepsze przyjęcie, gdyby postawiono na grupę zupełnie nowych i oryginalnych postaci, umieszczonych w tym samym uniwersum. Nie byłoby problemem nawiązanie w późniejszych odcinkach do kwartetu z filmu kinowego, a zamiast zaprezentowanego nam w pilocie lenistwa moglibyśmy dostać kolejne ciekawe persony. Z bonusową możliwością dodania ich do grupy ulubionych postaci serialowych lub do listy największych twardzieli dobijających zombie (gdzie pozycja numer 1. należy do Daryla Dixona, oczywiście).

Wciskanie w słaby scenariusz motywów z filmu nie pomogło najwyraźniej, ale rozumiem, że miało pomóc w rozpoznaniu historii, skoro reprezentowały ją zupełnie nieznane twarze. Recytowanie zasad przeżycia przez serialowego Columbusa (przy którym Jesse Eisenberg jest jak John Rambo) wydawało się wymuszone, sielanka w Ikei czy podczas pokazu fajerwerków nie robiły miłego wrażenia, jeśli miało je się zestawić w ramach kontrastu z kiepskimi scenami z kiepskimi zombie. Scena otwierająca ciągnęła się w nieskończoność, ale za to w błyskawicznym tempie straciła wartość komediową. Podobnie sprawa miała się z licznikiem słowa na "w", a wulgarny język używany był chyba tylko dlatego, żeby ktoś oburzył się, że nastoletnia dziewczynka mówi "fuck". Motyw przewodni z odnajdywaniem innych ocalałych od początku był idiotyczny i leniwie zrealizowany (skoro całą robotę odpowiadała babka w call-center), a powtarzanie trzy razy tego samego schematu nie pomagało. 

Jeśli dołożyć do tego jeszcze tanią charakteryzację, jeszcze tańsze efekty specjalne, niedociągnięcia (kto zapala teraz te wszystkie światła w Los Angeles?) i błędy logiczne, to przestaję się dziwić, że projekt okazał się porażką. Lepiej cierpliwie czekać na sequel filmu, zamiast rozmieniać się na drobne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...