W ostatnim tygodniu mojej córce udało się przeziębić. Spędzałyśmy zatem dużo czasu leżąc w łóżku i oglądając seriale odpowiednie dla jej młodego wieku. A przynajmniej zbliżone do tego. I przez to może kiedyś napiszę notkę o tym, że rozumiem już dlaczego powstali bronies i ile odniesień do popkultury można znaleźć w My Little Pony - Friendship is Magic.
Ten czas jednak jeszcze nie nadszedł. Na razie kilka słów o tym, co nadrabiałam wieczorami: Black Mirror po przejściu na Netflix, The Crown, Stan Against Evil i Class (spin-off Doctor Who).
Black Mirror, sezon 3
Sezon mocny, chociaż już nie tak porywający, jak poprzednie dwa. Może gdyby sześć odcinków zostało podzielone na dwa sezony, wrażenie byłoby większe? Niemniej, produkcja znajdzie się pod koniec roku na wielu zestawieniach najlepszych seriali - i będzie tam całkiem zasłużenie.
The Crown
Nowy wymiar przechodzenia gier komputerowych, całkowite
podporządkowanie życia social mediom, sztuczna inteligencja zastępująca
zagrożone lub wymarłe gatunki, czy możliwość zapisania swojej
świadomości na twardym dysku. Wszystko pięknie na początku, a potem już
tylko... no właśnie, co? Trzeba tutaj, cytując Ramsay'a Boltona,
powiedzieć, że "if you think this has a happy ending, you haven't been paying attention." Być może upadek cywilizacji nie znaczy, że świat będzie wyglądął, jak w postapokaliptycznym Mad Maxie George'a Millera?
Sezon mocny, chociaż już nie tak porywający, jak poprzednie dwa. Może gdyby sześć odcinków zostało podzielone na dwa sezony, wrażenie byłoby większe? Niemniej, produkcja znajdzie się pod koniec roku na wielu zestawieniach najlepszych seriali - i będzie tam całkiem zasłużenie.
Trudno
mi wybrać najmocniejszy odcinek - to zawsze kwestia gustu, czy ktoś za
najbardziej dosadne uważa ocenianie innych przez gwiazdki, czy to, że po
śmierci niektórzy decydują się na wieczność w sztucznym świecie pod
wpływem krótkiej chwili słabości. Tak, San Junipero dało mi
najwięcej do myślenia, chociaż na całej rozpiętości odcinka byłam
średnio zaangażowana. Happy end tego odcinka nie był dla mnie wcale
happy endem, nieważne na co wskazywała skoczna piosenka z lat 80 i roześmiane bohaterki w kabriolecie.
Mam, oczywiście, własnego mocnego kandydata na najlepszy odcinek sezonu. Hated in the Nation miał mocne, bardzo aktualne, przesłanie. Do tego sprytnie wpleciony został w fabułę problem obecnej liczebności pszczół i jak technologia sobie poradziła z tym w przyszłości. A to pociągnęło za sobą wszechobecną w popkulturze wizję maszyn, które wymykają się spod kontroli twórcy. Jednak miał także niepotrzebnie dodany końcowy wątek śledzenia sprawcy. Epizod mógł skończyć się na scenie z workami na zwłoki, a temat odcinka miałby mocniejszy wydźwięk.
Mam, oczywiście, własnego mocnego kandydata na najlepszy odcinek sezonu. Hated in the Nation miał mocne, bardzo aktualne, przesłanie. Do tego sprytnie wpleciony został w fabułę problem obecnej liczebności pszczół i jak technologia sobie poradziła z tym w przyszłości. A to pociągnęło za sobą wszechobecną w popkulturze wizję maszyn, które wymykają się spod kontroli twórcy. Jednak miał także niepotrzebnie dodany końcowy wątek śledzenia sprawcy. Epizod mógł skończyć się na scenie z workami na zwłoki, a temat odcinka miałby mocniejszy wydźwięk.
Z niszowego serialu przy pierwszym sezonie Black Mirror
stało się kolejną pozycją, którą każdy musiał oglądać. I - tak szczerze
- czy nie robił właśnie najlepszego wrażenia, jako produkcja, o której
wiedziało niewielu i którego popularność rosła powoli, przez "pocztę
pantoflową"?
The Crown
Jak nazwać inaczej ponad sześćdziesiąt lat panowania jednej królowej w
kontekście najnowszego serialu o brytyjskiej monarchii, jak nie wielkim
spoilerem? Wyobrażam sobie, że szczególnie dla mieszkańców Wielkiej Brytanii nic nie
będzie w tym serialu zaskoczeniem. Ale czy o zaskoczenie i porywającą fabułę tak naprawdę
chodzi w The Crown? Czy tylko o to, żeby było ładnie, zgrabnie i kostiumowo?
Z budżetem wynoszącym 100 milionów dolarów było pewne, że The Crown
będzie pięknym serialem. Piękne będą kostiumy, scenografie i plenery.
Że odwiedzimy kilkanaście zamków i pałaców, będziemy oglądać bohaterów
przechadzających się pod dziełami sztuki i przymierzających tuziny
sukien wieczorowych i galowych mundurów. Można było spodziewać się nawet
słonia i kilka scen samolotowych akrobacji!
Matt Smith
długo kojarzył mi się z Jedenastym Doktorem, którego nazywano czasami
"pijaną żyrafą". Czekałam na jego rolę w tym serialu, przyznam, że
trochę z niepewnością, czy sobie poradzi. Na szczęście wypadł dobrze,
jako elegancki książę Filip, który stopniowo popada w zgorzknienie i
złość względem swojego małżeństwa. Jego partnerka, Claire Foy, wypada przyzwoicie i
elegancko, chociaż nie da się oprzeć wrażeniu, że ci bardziej
doświadczeni aktorzy kradną jej sceny - John Lithgow jako leciwy już
Winston Chruchill i Alex Jennings w roli króla Edwarda VIII.
Jennings pojawił
się kilka lat wcześniej jako inny Windsor - książę Karol - w filmie Królowa
z Helen Mirren w roli głównej. Tutaj wcielił się w króla, który
abdykował dla "miłości swojego życia" czyli rozwódki Wallis Simpson.
Dzięki subtelnej grze Jenningsa dało się zobaczyć, że mimo wygodnego
życia u boku Wallis i stadka mopsów, Jego Wysokość tęskni za krajem,
dworem, rodziną i koroną. Nawet jeżeli odnosił się pogardliwie do
Elżbiety, czy jej matki, to można było wyczuć w nim nutę goryczy, i za
to chwała panu Jenningsowi, bo oglądało mi się go bardzo przyjemnie.
Serial nie pozostawia za to wątpliwości co do natury jego małżonki. Pani
Simpson rzadko kiedy pokazywana była w dobrym świetle - pomijając zamach Madonny na kinematografię, czyli film W.E. - i The Crown nie stanowi tutaj wyjątku.
To
porządnie zrealizowana obyczajówka na leniwy wieczór. Nie przyniesie
zbyt rozbuchanych emocji i raczej nie zostawi cliffhangerów, ale
znajdzie stałą widownię, rozmiłowaną w młodziutkich królowej Elżbiecie i
jej siostrze Małgorzacie. Widownię, która namiętnie ogląda biografie i
literackie adaptacje zrobione przez BBC.
Stan Against Evil
Szeryf Stanley Miller właśnie pochował ukochaną żonę. Musiał także zrezygnować ze służby po tym, jak na jej pogrzebie walnął starszą panią. I po tym wszystkim dowiedział się jeszcze, że jego małżonka polowała na demony, czarownice i inne nadprzyrodzone istoty, by uratować ich rodzinne, zbudowane na miejscu palenia czarownic, miasteczko. Stan jest ostatnią osobą, która powinna i chciałaby przejąć to zadanie. Szczególnie, że do pomocy ma tylko zdziecinniałą córkę Denise, nową panią szeryf i jej średnio ogarniętego pomocnika.
Tutaj znajdowała się ta część notki, w która oceniałam serial bardzo pozytywnie. Jednak im dłużej nad nim myślałam, tym bardziej docierało, że ta ocena była mocno naciągana. Tak, szeryf Miller to świetna postać. Najlepsza w całym serialu - i to jest właśnie jeden z problemów. Inni, w najlepszym wypadku, nie są interesujący, w najgorszym irytują od pierwszej sceny. Kolejny problem to czas trwania. Dwadzieścia minut na "potwora tygodnia" (demony, sukkuby, czy inne wymiary) to zdecydowanie za mało, żeby widz mógł wczuć się odpowiednio w historię.
Być może w pewnych kręgach na pewno będzie ciepło przyjęty. Zainteresują się na pewno wielbiciele starych filmów Petera Jacksona i Sama Raimi. Porównania do Ash vs. Evil Dead staną się pewnie codziennością i - niestety dla McGinley'a - Ash będzie zawsze wygrywał. Absurdalne dialogi, hołdy dla kina grozy klasy B z lat 80. i odcięte gadające głowy są plusem tego serialu, ale mam wrażenie, że to trochę za mało.
Class
Doctor Who miał już dwa spin-offy - Sarah Jane Adventures, skierowany do dzieci, i Torchwood, przeznaczony dla widzów dorosłych. W tym drugim główne skrzypce odgrywał kapitan Jack Harkness - bohater, który z miejsca podnosi kategorię wiekową każdej produkcji. Class zalicza się do tej drugiej kategorii - jest krew, przemoc, są sceny seksu. Wszystko dzieje się w angielskiej szkole. Dlaczego?
Co prawda Coal Hill Academy pojawiała się wcześniej (w nowym Who i w klasycznej serii) ale czy naprawdę była najlepszym pomysłem? Czy z serialu sci-fi z bogatą historią i elastycznym kanonem nie można było wybrać innych czasów, innych bohaterów i okazjonalnie tam wrzucić Doktora, który ratuje sytuację?
Jeszcze niedawno widzowie pisali do Stephena Moffata w sprawie spin-offu z udziałem Paternoster Gang - grupy złożonej z damskiej wersji Sherlocka Holmesa, która należy do rasy ludzi-jaszczurów, jej sympatycznej żony, oraz kosmity, który całe życie uczony był, że najważniejsze jest walczyć i zginąć, a teraz został lokajem. Już sam krótki opis tego trio robi za odpowiednią historię na serial w doktorskich klimatach. Nie zapominajmy o River Song, która także może podróżować w czasie i przestrzeni, a urokiem, inteligencją i historią zjednała sobie wielu fanów. Pojawia się w słuchowiskach radiowych, ale czemu nie wykorzystać talentu Alex Kingston w spin-offie? Ale cóż, zdecydowano, że nastolatkowie będą lepsi - jakże oryginalnie! Nie zawsze wystarczy dorzucić kilku kosmitów, by serial się sprawdził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz