czwartek, 11 września 2014

Sons of Anarchy 7x01: Black Widower


Mając do czynienia z serialami o długim stażu często patrzymy na naszych ulubionych bohaterów z odcinka pilotowego i dumamy nad tym, jak bardzo się zmienili – zarówno fizycznie i psychicznie. Kilka lat i kilka sezonów robi swoje. I tak samo patrzę teraz na Jaxa Tellera i wiem dobrze, że to już nie ten sam młody facet z cwaniackim uśmieszkiem który w pierwszej swojej scenie w pilocie popalał fajkę na motorze i wchodził do spożywczaka w rytm “Hard Low” The Black Keys. Aż strach patrzeć na jego przemianę i strach myśleć, do czego jeszcze doprowadzi go śmierć Tary. Nawet to, jak okładał pięściami kapusia pokazało, że to już ktoś zupełnie inny, te powolne, nieco bezmyślne ruchy i obojętne spojrzenie zamiast wściekłego machania pięściami i zaciętej twarzy.


Finałowy sezon “Sons of Anarchy” od początku budzi wielkie emocje. Jeżeli zapytać większość widzów, którzy zobaczyli już pierwszy odcinek, wszyscy odpowiedzą, że czuli strach, wściekłość (głównie na Gemmę Teller) lub smutek. Albo cudowną mieszankę wszystkich tych emocji. 

Co prawda nadal uważam, że Sutter pcha za dużo szokujących rzeczy w otwarcie każdego sezonu, ale i tak ten ponad godzinny odcinek wprowadzający oglądało mi się całkiem dobrze. Może się po prostu stęskniłam za Chibsem? Na tym etapie co prawda mało mnie już obchodzą koneksje między gangami, kto komu wycina numery i kto komu sprzedaje broń. Bardzo mnie za to interesuje dlaczego Juice nie uciekł w cholerę z Charming, tylko siedzi w mieszkaniu Wendy, która znajduje się teraz niebezpiecznie blisko klubu i jego prezesa? Do której mieszkania przychodzą kiedy chcą Gemma, Unser i Nero, więc kto wie kto jeszcze może ją odwiedzić i znaleźć tam swojego kolegę? I dlaczego ten cholerny Unser jeszcze nie umarł? Czy nie miał przypadkiem ostatniego stadium raka jakieś pięć sezonów temu? A on jeszcze dostaje propozycję współpracy jako konsultant i do pewnego momentu wydaje się, że układa mu się całkiem nieźle.

Pierwszy odcinek to znowu więzienie, znowu egzekucje i pertraktacje z bossami i cała masa niepotrzebnych śmierci. Znowu ktoś przypadkowo został zastrzelony i spoczął w nieoznaczonym grobie gdzieś w lesie, a jego śmierć na pewno wywoła lawinę nieszczęśliwych konsekwencji. Znowu przewijają nam się naziści, tym razem jednak z pucułowatym Marilynem Mansonem (Henry Rollins is still my favourite guest star). I ciekawe, czy zostaną ponownie zapomniani, czy faktycznie odegrają jakąś większą rolę? Znowu mamy imprezę powitalną dla kogoś, kto z więzienia wychodzi i znowu, tak jak w drugim sezonie, cały wieczór kończy się okrutnie i krwawo. Brakuje tylko kolejnego twardego agenta pokroju Stahl i kolejnego szeryfa, który cokolwiek by mówił i robił na początku, i tak w pewnym momencie zaczyna współpracować z klubem. I wtedy wszystko już będzie po staremu. Tylko, że ostatni raz.

Tu właśnie pojawia się ten smuteczek, który zwykle towarzyszy nam, kiedy wiemy dobrze, że ten sezon jest ostatnim. Z serialami, które nie zostają ucięte między sezonami tak zawsze jest. Z jednej strony żałujemy, że wszystko skończy się wraz z napisami odcinku finałowego. Że zostanie nam już tylko oglądanie na youtube filmików, na których Bobby da sobie obciąć brodę (jak wcześniej zrobił to Opie), a Charlie Hunnam wzruszy się do łez. A z drugiej strony zastanawiamy się, czy to wszystko nie powinno skończyć się wcześniej. Bo, co tu dużo mówić, SoA z lubością powiela utarte przez siebie schematy. Teraz komu właściwie zaszkodzi znowu to powtórzyć i to z wielkim hukiem? W końcu to ostatni sezon i możemy zostawić z naszych ukochanych bohaterów i miejsc dymiące zgliszcza.

I na nich zostanie Gemma Teller - tylko dlatego, żeby nam wszystkim zrobić mocno na złość.

PS. Z tą wersją "Bohemian Rhapsody" jestem na nie. Nie było co prawda tak tragicznie, jak z "Bad Moon Rising" zdubstepowanym w "Teen Wolf", ale nadal było kiepsko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...