poniedziałek, 21 lipca 2014

The Strain, pilot: Night Zero


"The Strain" było na początku powieścią, potem przerodziło się w komiks. Autor książki - reżyser Guillermo del Toro podobno założył sobie przy pisaniu wersji papierowej, że zrobi z tego serial. I to taki, który trwał będzie co najmniej cztery sezony. Jeżeli serial ma tak wyglądać, jak wizualna strona pilota - jestem za. Jeżeli historia ma być tak rozwleczona - to mam mieszane uczucia.




Mamy w nowej produkcji del Toro wszystko. Jest trochę procedurala, tym razem z ekipą zajmującą się epidemiami i groźnymi chorobami. Jest dramat obyczajowy - małżeństwo w separacji, które próbuje dogadać się ze sobą w kwestii swojego kilkuletniego syna. Główny bohater - uroczy drań, zajmuje się tajemniczą sprawą śmierci wszystkich pasażerów lotu linii międzynarodowych. Są latynoscy gangsterzy, ugadujący się z brytyjskimi dżentelmenami. Jest w końcu dziwny, ale całkiem twardy starszy pan, który w słoiku trzyma bijące ludzkie serce i rozmawia z nim przy puszczanych z płyty winylowej klasykach lat 40. Jest w końcu współczesna wersja Draculi - trumna z ziemią i tajemniczy potwór, który zabił całą załogę i pasażerów na pokładzie rzeczonego statku... tfu, samolotu.

Jak to wszystko się broni? Mam nadzieję, że jakoś będzie, chociaż pilot specjalnie zachwycający nie był. Widok stworów, które urodziły się z niewielkich białych robaków, bardzo mnie zaciekawił. Ale to u del Toro zawsze było - ciekawe, przerażające potwory, których pochodzenia nijak nie dało się wytłumaczyć, a które chcieliśmy jak najlepiej poznać - czy to w "Labiryncie Fauna" i "Hellboy'u", czy nawet wielkie kaiju w "Pacific Rim".

Jednak wizualna forma krwiopijców z "The Strain" i powalające wręcz nasycenie serialu kolorami (nie jaskrawe, ale dobrze skontrastowane, dużo cieni i sztucznych świateł - piękne!) może nie wystarczyć. Ephraim Goodweather (w tej roli znany z "House of Cards" Corey Stoll), jego kontakty z kobietami i ogólne podejście do ludzi, jakoś mnie nie kupiły. Co więcej, podejrzewam, że mogę jeszcze mieć go dosyć, i to w dość krótkim czasie. Jak często bowiem będę oglądała czarującego cwaniaka, który zawsze *ma* rację i zawsze robi to, co dobre? To coś zupełnie innego niż ten, który *musi* mieć rację - tych ogląda się lepiej. Reszta obsady nie zapada w ogóle w pamięć - poza dziadkiem Abrahamem, który chyba jest ichnią wersją Abrahama Van Helsinga. Idę o zakład, że część widzów będzie go z przyzwyczajenia nazywała lordem Frey'em.
Chyba sięgnę jeszcze po książkę i komiksy. Podobnie, jak w przypadku "The Walking Dead" lubię mieć wgląd w pierwowzór. Może wciągnie mnie jakoś bardziej. Problem może pojawić się jednak wtedy, gdy po przeczytaniu serial mnie mocno rozczaruje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...