piątek, 20 października 2017

Nie przykuwać uwagi. Podsumowanie serialu "Mindhunter"

 

Seryjni mordercy, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, przyciągają dużo uwagi. Społeczeństwo zwykle śledzi ich sprawy z obrzydzeniem i zgrozą, ale też z niezdrową fascynacją. Także kultura popularna ma specjalne miejsce dla takich nazwisk, jak Manson, Dahmer czy Bundy, a do tego tworzy własne potwory w ludzkiej skórze - w Milczeniu owiec albo Dexterze. Są trochę, jak gwiazdy rocka, dziwne zwierzęta, które śledzi się zza krat lub ekranów. A Mindhunter służy temu, by ten status im odebrać.



Serial oparty jest luźno na książce Johna E. Douglasa, który przyczynił się do powstania współczesnej behawiorystyki kryminalnej i profilowania przestępców. Douglas przez kilkadziesiąt lat swojej kariery w FBI przeprowadził wywiady z najbardziej znanymi seryjnymi mordercami w USA, na ich podstawie tworząc schematy, według których rozpoznawani i badani są teraz przestępcy.


Od innych seriali z tego gatunku Mindhunter różni się zasadniczym szczegółem: śledztwa, w które angażują się agenci, nie wpasowują się w schemat "sprawy odcinka. Tutaj nie otwieramy akt sprawy na początku odcinka, a mordercę pakujemy do radiowozu tuż przed napisami końcowymi. Tutaj nie zawsze sprawa kończy się sukcesem, ba!, czasami akt oskarżenia nie jest sprawiedliwy, a badanie przeprowadzone przez agentów nie będzie służyło ujęciu mordercy, za to przyczyni się do zniszczenia życia niewinnej osobie. I wtedy my, razem z bohaterami, patrzymy na to z poczuciem niemocy i zawodu.

Nie zobaczymy tu żadnych strzelanin, nikt nie będzie trzymał nikogo na muszce. Najwięcej scen, i to tych najlepszych, opiera się na dialogach - trochę jakby Aaron Sorkin maczał tu palce. I nie chodzi tu o sposób, w jaki Ed Kemper (w tej roli najmocniejszy punkt produkcji - Cameron Britton) opisywał swoje zbrodnie, ale jak agenci Ford i Tench rozpracowywali innych za pomocą zupełnie nowych i kontrowersyjnych niekiedy metod, prowadząc grę słowną, wykorzystując potrzebę karmienia własnego ego przez rozmówców i wyłapując niuanse w pojedynczych zdaniach. Dodatkowo agenci odbierają, poniekąd w imieniu widza, mordercom wyżej wspominany, mityczny wręcz, status, pokazując ich jako ludzi złamanych, mało inteligentnych i okrutnych lub zwyczajnych zboczeńców.


Mindhunter nie trafił do potężnej machiny promocyjnej Netflixa, jak seriale marvelowskie czy Stranger Things, ale bezapelacyjnie zasługuje na uwagę. Pozostawia widza z poczuciem dyskomfortu, nie tylko ze względu na tematykę i zdurdenowaną czołówkę (I see what you did there, panie Fincher!), ale też odejście od wyżej wspomnianego schematu pogoni i cliffhangerów. I z chęcią na kolejny odcinek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...