piątek, 26 maja 2017

Czy możecie mówić jej Ania, nie Anna?


Pod moją aktywnością na facebooku głoszącą, iż oto oglądam Anne With an E, znajomy napisał, że to pozytywny serial, ale bohaterka go irytuje. No dobrze, użył innego słowa, ale tu mogą być dzieci albo ludzie delikatnej natury. W każdym razie, szybko pojawiła się też odpowiedź, że skoro doprowadza do białej gorączki i ma się ochotę wyrwać jej ozór, to znaczy że adaptacja jest wierna książce. No, to jedno zadanie wykonane. I w żadnym wypadku nie jest to minus.

Ania jest sierotą z bogatą wyobraźnią, zamiłowaniem do książek i słów. Jej dotychczasowe życie składało się z mieszkania w sierocińcu, gdzie była odrzutkiem, oraz wędrówek po domach zastępczych, gdzie traktowano ją jak służącą, a nie jak przysposobione dziecko. Przez pomyłkę trafia na farmę Maryli i Mateusza Cuthbertów, starszego rodzeństwa, które czekało na chłopca mającego im pomóc w gospodarowaniu. Pojawienie się rezolutnej i trochę dzikiej Ani wprowadza nie tylko zamęt, ale z czasem i radość w życie samotnych ludzi. Ania musi za to nauczyć się zadawać z innymi dziećmi, pielęgnować nowe przyjaźnie, hamować swoje nieokrzesanie i bujanie w obłokach, a do tego nie sprawiać kłopotów. Jak można się domyślić od razu, to ostatnie przychodzi jej z największym trudem.

To w skrócie dla tych sześciu osób na świecie, które nie znają Ani z Zielonego Wzgórza. I chociaż adaptacji książek Lucy Maud Montgomery było sporo, to często seria filmów z lat 80. jest tą, którą kojarzymy najlepiej. Między innymi dlatego, że w polskiej telewizji puszczano je dosyć regularnie. Teraz za opowiedzenie tej historii na nowo zabrał się Netflix, robiąc to po swojemu. A efekt, który osiągnięto jest godny pochwały.

Aktorstwo po całości jest świetnie - subtelne, naturalne. Maryla i Mateusz są najlepszymi przykładami, sąsiadka Rachel (chociaż na początku nie pałałam do niej sympatią), także Jerry'ego ogląda się z przyjemnością, a ten został stworzony na potrzeby produkcji. Szczególnie przy egzaltacji i nieokrzesaniu, jakie funduje nam wcielająca się w główną bohaterkę Amybeth McNulty. Nie jest to jednak wada tej kreacji. Ania w wykonaniu Amybeth ma, oczywiście, głowę w chmurach, ale jednocześnie potrafi myśleć trzeźwo w pewnych sytuacjach. Do tego stopnia, że tylko ona - nikt inny w całym Avonlea - wie, jak poradzić sobie z atakiem groźnej choroby u małego dziecka albo niebezpiecznym pożarem. Równocześnie nie dziwię się, że większość rodziców uważa ją za złe towarzystwo dla swoich córek, a same dziewczynki łatwo się przy niej oburzają i zawstydzają.


To serial luźno oparty na swoim źródle. Odstępstwa od oryginału widzimy od razu, gdy pojawiają się nowe wątki, a wśród znanych wszystkim bohaterów pojawiają się nowe twarze. Być może dlatego ci, którzy zaczytywali się w książce w dzieciństwie, mogą poczuć się na początku nieco nieswojo. Szczególnie, że do historii rudowłosej Ani i rodzeństwa Cuthbertów dodano sporo mroku i ucieleśnienia traum, jakich mogliśmy tylko się domyślać, wiedząc, że to opowieść o sierocie, która nie doświadczyła nigdy ciepła rodzinnego. I że dlatego ciężko radzi sobie z odrzuceniem, typowym dla dzieciaków wyśmiewaniem inności, a poniekąd też surowo narzuconymi normami społecznymi. To ostatnie - feminizm w powijakach - to także nowy wątek, obecny po to, by przypodobać się współczesnej widowni.

I jakkolwiek rozumiem potrzebę dodania pewnych mrocznych i nad zwyczaj realnych w tamtych czasach wątków, jak nieuleczalna choroba i śmierć, używanie dzieci jak taniej siły roboczej, to pod koniec sezonu ta tendencja przekracza granicę przesady. Według niektórych w obecnych czasach każdy serial potrzebuje cliffhangera, najlepiej narażającego bohaterów na potencjalnie śmiertelne niebezpieczeństwo. Nawet historyjka o przypadkowym wypiciu likieru zamiast soku malinowego.

Jednak pomimo tego, to serial wciąż piękny. Już od czołówki, która świetnie odzwierciedla bogatą wyobraźnię Ani. Czołówki, która na tle innych produkcji wypada oryginalnie i świeżo. Naprawdę nie chce się jej przewijać. Wszystkie momenty, w których Ania fantazjuje o byciu księżniczką Kordelią, w których Mateusz lub Maryla wspominają szczęśliwe lata młodości, otulone są łagodnym, nadającym bajkowej atmosfery, światłem. Dla takich momentów, dla pięknych krajobrazów i świetnej muzyki warto sięgnąć po ten serial. Siedem odcinków zleci szybko i przyjemnie.

I przy tym nowym, bardzo ogólnikowym, systemie oceniania na Netfliksie, zdecydowanie dam Anne With an E kciuka w górę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...