piątek, 15 kwietnia 2016

Gdzie diabeł mówi... czyli Daredevil, sezon 2


Niestety, nie udało mi się łyknąć całego drugiego sezonu Daredevila w weekend premiery. A wiem, że znaleźli się tacy śmiałkowie, którzy się tego podjęli. Recenzje, które potem przedstawili były w najgorszym przypadku pozytywne. Czy się z nimi zgadzam?


Nie będę przeciągać i od razu powiem, że tak. Po trzykroć tak! Powiem więcej, że jest jeszcze lepiej, niż w sezonie premierowym. Mogłabym także utrzymać recenzję short and sweet i powiedzieć tylko "świetne, idźcie oglądać!" i się pożegnać. Ale muszę podać jakieś dowody na prawdziwość tego stwierdzenia.

Produkcja stała się lepsza, to za sprawą nowych bohaterów, sprawdzonych sztuczek i jeszcze mroczniejszego klimatu. Jak dla mnie, największą przysługę serialowi oddał Jon Bernthal jako Punisher. Nawet, jeżeli skradł bardzo dużo uwagi Charlie'mu Coxowi, grającemu tytułową rolę, dzięki niemu serial stał się mroczniejszy, brutalniejszy i... smutniejszy zarazem. Uważam, że to dobrze. 

Nie zgadzam się natomiast z opinią, że taki świetny Punisher powinien dostać własny serial. Z grupy Defenders mamy już dwa seriale - Daredevil'a i A.K.A. Jessica Jones. Czekają nas jeszcze tegoroczna premiera Luke'a Cage'a i Iron Fist w przyszłości. Czy trzeba aż tak rozmieniać się na drobne dla bohatera, który genialnie radził sobie z tymi scenami, które dostawał i wcale nie potrzebuje więcej? Jego historia, motywy i walka z przestępczością została pokazana w wystarczający, odpowiednio brutalny także, sposób. Po kilku pełnometrażowych wtopach z Frankiem Castle w roli głównej taki pomysł w ogóle nie powinien się pojawiać.

Sceny walk są nadal na wysokim poziomie - świetna choreografia, dynamika, odpowiednia dawka brutalności, no i ciekawe pomysły. Teraz przeciwników jest więcej, są lepiej wytrenowani (jak tu porównywać rosyjskich zbirów do wojowników ninja?) i bardziej zdeterminowani. Ale kiedy trzeba sam Daredevil, czy w towarzystwie swojej uroczej koleżanki, jest w stanie rozłożyć całą grupę. Dostaje porządne razy tylko wtedy, gdy wymaga tego fabuła. Jest bardziej epicko i krwawo, nadal jednak moją ulubioną sekwencją tego typu jest scena walki w  ciasnym korytarzu w pierwszym sezonie.

 

Matt Murdock dostał także dwa wątki miłosne. Jednak dla kogoś, kto zawsze już będzie wielbicielem Claire Temple (za jej wszystkie gościnne występy składam serdeczne podziękowania, komu trzeba), nie stanowiły one porywającej historii. Elektra średnio przypadła mi do gustu jako postać, więc jej związek z Murdockiem nie obszedł mnie specjalnie. A w Karen wyczuwam delikatne wibracje spod znaku Mary Jane Watson w tarapatach. Może nie od razu, ale w przyszłości.

Zawsze też cudownie zobaczyć Kingpina, rozciągającego swoje wpływy po więzieniu, i Foggy'ego, który chyba przechodzi poważny kryzys wiary w przyjaźń z Murdockiem. Nie dziwię mu się wcale. A czy wiedzieliście, że Elden Henson, który go gra, występował w Mighty Ducks? Ja do tej pory nie wiedziałam!

Jeżeli ktoś przez ten czas nie obejrzał jeszcze Daredevila, niech jak najszybciej nadrabia. Ogląda się całość, jak świetny i wciągający film akcji. Bez spektakularnych wybuchów i robienia z miasta komety, ale z jeszcze większymi wrażeniami, niż Avengers. To zdecydowanie lepsza i ciekawsza produkcja. Yeah, I said it.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...