Ani się obejrzałam, a tu już końcówka sezonu. Leci strasznie szybko to Black Sails, jak to z bardzo dobrymi serialami bywa. Ośmielę się nawet powiedzieć, że po piątym sezonie Gry o tron opuściłam tę produkcję HBO na rzecz moich ulubionych piratów. A jak to przed wielkim finałem, nasuwają się przemyślenia - nie tylko o sezonie trzecim, ale też o Black Sails od początku.
Pamiętam, jak podśmiechiwało się na początku, że serial, w którego produkcji palce maczał Michael Bay, będzie kiepski, przepełniony wybuchami, stereotypami rasowymi i seksizmem. Okazało się jednak, że wyszło z tego coś świetnego, nawet z udziałem reżysera Transformersów.
Zerkam jednak teraz na pierwszy sezon i widzę różnicę. Po pierwsze - w sposobie filmowania. Tam było dużo zbliżeń, spora z nich pod kątem, który przywodził na myśl filmy Sama Raimi lub Petera Jacksona. Okazuje się, że pasują one do przerysowanych horrorów, ale do poważnego serialu kostiumowego już niekoniecznie. Po drugie - w rozmachu i budżecie. Scenografie są lepsze - pojawiają się nowe lokalizacje, i to plenerowe, lepsze są także kostiumy, nawet jeżeli nie do końca odpowiadają źródłom historycznym i warunkom, w jakich żyło się na morzu i na Wyspach. Kiedyś pierwszy widok na Nassau był jednym z gorszych w kategorii green screen, ale ucieczka przed marynarką brytyjską w sztorm w sezonie trzecim był już najlepszą komputerową sekwencją, jaką widziałam w telewizji od dobrych kilku lat. Ekipa kręciła walkę Walrusa z naturą przez bity miesiąc, obijając się o deski pod hektolitrami wylewanej wody, ale ten odcinek wart był całego poświęcenia.

Ale, jak w każdym serialu, znajdą się rzeczy, an które można narzekać. I tak na przykład Czarnobrody mnie nieco rozczarował. Najbardziej znany pirat w historii wyglądał świetnie, grany przez pasującego do tej mocnej postaci aktora. Miał dobre wejście, po niemal dekadzie powracając do Nassau i nadal robiąc wrażenie i manipulując tym, kto wydawał się odporny na manipulację innych kapitanów. Potem jednak przypisano mu wewnętrzną ranę pełną odłamków a'la Tony Stark, zamiast pozwolić mu zginąć gwałtownie i krwawo, jak prawdziwy Edward Teach. No i pozbyto się go jakoś tak... do cholery, to miała być walka na śmierć i życie, test lojalności, a nie obrażanie się na siebie. Liczę na to, że pojawi się jednak w finale i pokaże, dlaczego całe Nassau czuło przed nim respekt i strach.
I to tyle. Zastanawiałam się dłuższy czas, ale nie mogę znaleźć innych minusów tego sezonu (poza faktem, że już nie będzie w nim Mirandy Barlow). Wiem, że to jeszcze może się zmienić, bo przed nami dwa odcinki - a nie raz widziałam rozczarowujące finały świetnych sezonów. Ale jeżeli w zeszłym roku dostaliśmy atak na Charles Town i dwie załogi pracujące ze sobą w niespotykanej zgodzie, to jak epicko będzie, gdy przyjdzie odbijać im Nassau z rąk Brytyjczyków?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz