poniedziałek, 18 marca 2013

Cancelled, pt 4: Firefly



Joss Whedon ma talent i niespożyte pokłady kreatywności. Każdy, kto kiedyś oglądał "Buffy - postrach wampirów" może o tym poświadczyć. Każdy, kto z wypiekami na twarzy czekał na premierę "The Avengers", przyklaśnie temu stwierdzeniu.

Jednak między jednym, a drugim, zdarzyło mu się kilka potknięć, a za największy z nich niektórzy uznają anulowanie "Firefly". Intencje były dobre, pomysł też. Niestety, jednosezonowa opowieść o załodze statku przemytniczego padła ofiarą syndromu, który spokojnie można nazwać "oż ty, dzwonek i po ptakach". Bo tak, serial uzyskał miano kultowego, ale problem leży w tym, że część swoich zagorzałych fanów zyskał długo po zdjęciu z anteny i decyzji stacji o zaprzestaniu produkcji. Swoją popularność sci-fi z kowbojami w tle zawdzięcza w dużej mierze przekazywanym z ust fanów w uszy ciekawskich słowom polecenia.

Czy warto zatem im wierzyć?

Nasi bohaterowie, dzielna załoga statku przemytniczego "Serenity", walczyli w wojnie domowej, która trawiła Stany Zjedoczone w XXVI wieku. I - tu nowość - była po tej przegranej stronie. Gdy działania wojenne dobiegły końca, byli żołnierze, najemnicy i poszukiwani przez prawo (jeden doktor i jego utalentowana siostrzyczka), musieli znaleźć sobie nową drogę w nowym świecie. Balansując na granicy dostępnego ludziom przyszłości kosmosu i ryzykując spotkania z innymi wyjętymi spod prawa i siłami porządkowymi Nowej Władzy.

Whedon umieścił w serialu cudowne dziecko, które przemienia się stopniowo z dzikiej bohaterki "Nell" w tego łysego chłopca z "Matrixa", który wyginał łyżeczki. Młoda River (znana z "Kronik Sary Connor" Summer Glau) czyta w myślach, ma prorocze sny i słyszy głosy. A Whedon dzięki niej mógł pójść na łatwiznę z ekspozycją. Poczęstował nas też jednym z największych standardów romansowych w historii. Bo jeśli umieszczasz w serialu dziwkę z sercem ze złota, to na pewno opryskliwy kapitan (sławny pisarz Richard Castle - tfu!, znaczy Nathan Fillon) zakocha się w niej, ale słowa nie powie, tylko będzie markotniał przy każdym kliencie, aż w końcu wyzwie jednego na pojedynek. Ona za to zakocha się z wzajemnością, ale także nie piśnie, prędzej ucieknie, by uniknąć konfrontacji. I tak będą na zmianę złośliwi i rozmaśleni względem siebie, a widza szlag jasny będzie trafiał na myśl, że nie jest to problem, który da się rozwiązać w jeden czy dwa epizody. Nigdy nie jest.

Ale bez obaw, na pokładzie Serenity spotkamy innych, o wiele ciekawszych i milszych do oglądania bohaterów. Nawet, jeśli komuś nie odpowiada zamiłowanie Kaylee do sukienek w falbanki, a Jayne (Adam Baldwin, ale nie z tych Baldwinów) wydaje się zbyt porywczy. Wszyscy dali jeszcze popis w pełnometrażowym "Serenity", który zafundowano fanom na otarcie łez trzy lata później.

Z perspektywy dzisiejszych wysokobudżetowych produkcji, także serialowych, i dopracowanych efektów specjalnych (dzisiaj nie wystarczy w serialu sci-fi owinąć domu folia aluminiową) "Firefly" może nie wydaje się czymś spektakularnym, w końcu minęło już od premiery trochę czasu, ale wart jest zobaczenia. Ot, dla ciekawości.

A teraz, na fali popularności portalu kickstarter.com (i akcji z "Veronicą Mars"), niespełniony serial Whedona może dostać swoją drugą szansę. Determinacja fandomów jest w końcu wielka i niewykorzystana.

Ach, jeszcze pytanie na bonus: w ilu produkcjach w kosmosie naprawdę nie ma dźwięku? :)

1 komentarz:

  1. Firefly warto obejrzeć nie tylko z ciekawości, to wciąż świetny serial warto polecenia. Bogate postacie, które nie rozwinęły w pełni skrzydeł i cudowne uniwersum. Firefly kocham bo to jeden z najlepszych seriali ever. O filmie raczej nie ma co marzyć na razie. Whedon powiedział, że Kickstarter nie wchodzi w grę bo za dużo kasy by było potrzebne, a teraz i tak nie ma kiedy tego nakręcić (on architektem Marvel,a aktorzy zajęci)>

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...