Nigdy nie rozumiałam fenomenu „Seksu w wielkim mieście”.
I to nie tylko dlatego, że może niekoniecznie byłam targetem wiekowym. Zawsze
wydawał mi się za bardzo przekombinowany. Bohaterki, jakkolwiek odnoszące
sukcesy i niezależne, wydawały się zbyt nierealne w swojej perfekcji i z góry
ustalonych wzorcach. Profil Carrie Bradshaw nadal kładzie się cieniem w
świadomości, chociaż serial zakończył się osiem lat temu, a kolejne filmy
przyprawiają tylko o ból głowy. Teraz w przygotowaniu jest projekt o przygodach
młodziutkiej Carrie, a akcja ma dziać się w latach 80. Czego innego w końcu
brakuje w Nowym Jorku, jak nie kolejnej przebojowej młodej dziewczyny w butach
kosztujących połowę wypłaty?
Gdzieś pomiędzy tymi odnoszącymi sukcesy, eleganckimi
kobietami z „Seksu w wielkim mieście”, a problematycznymi i świetnie ubranymi
dziećmi z „Gossip Girl”, znajdują się dziewczyny z nowego serialu HBO – „Girls”.
Te, które także żyją w Nowym Jorku, muszą borykać się z problemami finansowymi,
męczącym i nudnym związkiem, kompleksami i niezdecydowaniem, a w wolnych
chwilach słuchają Kelly Clarkson, wmawiając sobie, że są niezależne i odważne.
Niektóre z nich mają plakat „Seksu” na ścianie i zastanawiają się, która z
bohaterek odzwierciedla ich charakter. Dlatego między innymi skojarzenie z
wielkim hitem HBO nasuwa się samo.
Serial jest dziełem Leny Dunham, która gra w nim także
jedną z głównych ról. Jej bohaterka, Hannah, właśnie straciła wsparcie finansowe
rodziców, równocześnie starając się rozpocząć karierę pisarską. Próbując
zachować niezależność jednocześnie zdaje się być zbyt mocno zależna od swojej
odrobinę zbyt sztywnej współlokatorki Marnie, pretensjonalnej i pojawiającej
się „od święta” Jessy oraz Adama, z którym Hannah sypia bez zobowiązań. Żadne z
nich nie jest oczywiście złą postacią, tutaj nie ma takich podziałów, nic nie
jest czarne i białe. Mają po prostu indywidualny sposób patrzenia na świat i,
tak jak wszyscy czasami, próbują przeforsować go jako ten najlepszy. Co więcej,
według każdego z nich, pozostała dwójka zwykle wtedy myli się całkowicie.
Normalność tego serialu zdaje się być zarówno jego
zaletą, ale też i wadą. Problemy, z którymi zmagają się bohaterki są typowe dla
ich pokolenia. Łatwo można się z nimi utożsamiać. Brak pracy po studiach,
nieumiejętność powiedzenia otwarcie, czego się chce – to wszystko tu jest. Jednak
każdy odcinek powinien mieć ograniczony czas na skargi i marudzenie, a także oschłe
podejście Marnie do swojego chłopaka oraz krępujące, zarówno bohaterów jak i
widza, sceny seksu. Ma się ochotę krzyknąć „get
on with it!” za grupą Monty Pythona. Niech Marnie w końcu powie o co jej chodzi, bo jej druga połówka jeszcze nie bardzo to łapie. Pomiędzy kilkoma niezłymi dialogami i dobrymi
motywami (scena w poczekalni kliniki aborcyjnej, Hannah kradnąca napiwek
obsługi hotelowej) wieje jednak nudą.
Ten serial ma być odskocznią o pięknego świata pięknych
ludzi. Nadal jednak nie potrafię stwierdzić, czy chcę oglądać codzienność i
codziennych bohaterów tam, gdzie zwykle można się od tego odciąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz