niedziela, 4 marca 2012

My mind is full of fuck: Awake 1x01


Michael Britten jest detektywem, który usiłuje pogodzić się ze śmiercią syna, który zginął w wypadku. Czas dzieli między swoją żonę, która na swój sposób przeżywa utratę dziecka, wymagającą skupienia i nerwów ze stali pracę oraz narzuconą przez szefa terapię u psychologa. 

Michael Britten jest detektywem, który usiłuje pogodzić się ze śmiercią żony, która zginęła w wypadku. Czas dzieli między swojego nastoletniego syna, z którym od śmierci matki nie bardzo potrafi nawiązać więź, wymagającą skupienia i nerwów ze stali pracę oraz narzuconą przez szefa terapię u psychologa. 

Moment, moment. Czy nie zaszła tu jakaś pomyłka?

Michael Britten od dnia wypadku musi dzielić swoje życie na dwie rzeczywistości: czerwoną i zieloną. Zmieniają się za każdym razem, gdy bohater kładzie się spać. Budzi się w świecie zupełnie innym, który z pozoru wydaje się być tym samym. W czerwieni, to syn, Rex, zginął. Jego żona robi wszystko, by nie popaść w szaleństwo po tej stracie. W zieleni, zginęła żona, Hannah. Michael próbuje odnaleźć kontakt z synem. W obu wersjach terapeuci Brittena przekonują go, że to ten drugi świat jest snem i że on musi się do tego przekonać również, by wrócić do normalnego życia.

Sporo słyszałam o tym serialu, a na dodatek byłam podekscytowana udziałem (nie tylko aktorskim, ale i producenckim) Jasona Isaacsa. Zastanawiałam się, jak ugryzą ten temat, jak zrealizują ten już niekoniecznie oryginalny pomysł? Po obejrzeniu odcinka pilotowego stwierdzam, że twórcy wyszli z tej konfrontacji obronną ręką i wciągnęli mnie w swoją historię/swoje historie na amen. Kto w ogóle jest za to odpowiedzialny? Ludzie stojący za reżyserią "Breaking Bad", "Californication", "Czystej krwi", czy "24 godzin". Oraz scenarzysta "The Beaver" Kyle Killen, który jest pomysłodawcą serialu. Na ekranie głównie twarze znane z gościnnych występów. Laura Allen, która grała w "Dirt", Cherry Jones, pani prezydent z "24 godzin", oraz Fez z "Różowych lat 70." czyli Wilmer Valderrama. Dobrze wiedzieć, że nawet po występie w teledysku LMFAO można jeszcze mieć jakieś szanse na karierę.

Budowanie atmosfery wypadło świetnie. Główny bohater podchodzi do dwóch światów nadzwyczaj spokojnie, tłumacząc to sobie na swój sposób i wyciągając z tej sytuacji to, co najlepsze. Jest gliną, prawdziwym facetem, i nie może pozwolić sobie na chwile słabości. Zrozumiałe jest takie podejście nawet w przypadku śmierci bliskich, ktoś musi wtedy stać mocno na ziemi. Ale jeśli regularnie otrzymuje się podwójną dawkę stresu i smutku, to w końcu musi coś "trzasnąć". Jedna scena wystarczyła, by pokazać, że nawet twardy Britten potrafi pęknąć. To, a także powoli przenikające "na drugą stronę" motywy (szczególnie jeśli chodzi o śledztwa, które bohater prowadzi) wskazują, że finał serialu może naprawdę zaskoczyć. Liczę tylko na to, by twórcy nie przedobrzyli i nie zrobili z tego koszmarku w stylu końcowych sezonów "Lost".

Pod koniec odcinka Britten zwierza się w gabinecie psychologa ze swojego podejścia do całej sprawy (dokładnie do tego, co jest snem, a co nie), ale nie trzeba tu jego monologu, by wiedzieć, jak się czuje. Widać to, jak na dłoni, zarówno w zieleni i czerwieni. Nim wypowie zdanie, które zapewne ukształtuje cały serial, my już wiemy.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...