Nie każdy serial może, tak jak Buffy, postrach wampirów lub Gra o tron, zmienić sposób postrzegania poszczególnych gatunków przez widownię. Inne produkcje dodają duchy, potwory oraz dużą ilośći krwi i seksu, próbując znowu sprzedać nam naiwne, powtarzane od lat historie, płaskich bohaterów i przewidywalną intrygę. Witajcie zatem w Midnight, Texas.
Główny bohater, Manfred (w tej roli znany z Borgiów François Arnaud), utrzymuje się z prowadzenia seansów spirytystycznych, bo ma ku temu zdolności. Nie jest męską prostytutką, jak w pierwszej scenie produkcji sugeruje nam ktoś o poczuciu humoru trzynastolatka. Główny bohater narobił sobie kłopotów i długów w Los Angeles u tajemniczego wierzyciela znanego jako Hightower. To zmusza chłopaka do znalezienia sobie kryjówki i, za namową zmarłej babci, która służy mu radą także zza grobu, na bezpieczne miejsce wybiera miasteczko Midnight w Teksasie.
Niewielka miejscowość to siedlisko nadnaturalnych istot różnego pokroju. Dlatego babcia, która sama również miała zdolności parapsychologiczne, poleciła mu to miejsce – nieświadoma oczywiście, że jego przybycie rozbudzi mroczne moce, kumulujące się pod miasteczkiem.
W Midnight mieszka bardzo kulturalny wampir Lemuel (Peter Mensah), który żywi się głównie energią życiową, nieśmiała czarownica Fiji i jej gadający kot, a także upadły anioł Joe oraz tajemniczy Pastor, prowadzący w środku miasta cmentarz dla zwierząt. Mieszkają tu również zwykli obywatele, ale tylko niektórzy wiedzą o zajęciach lub prawdziwej naturze swoich sąsiadów. Ekspertka od broni, Olivia, wraz z arsenałem pistoletów pielęgnuje skłonność do gniewu i problemy z tatą. A Bobo Winthrop, właściciel lombardu, ma osobowość golden retrivera i duszę prawdziwego romantyka, ale samodzielnie rozłoży trzech członków najbardziej stereotypowego gangu motocyklowego w całym stanie. Wszyscy stają wspólnie w obronie miasta i społeczności przeciwko złu, jakie w danym tygodniu zaplanuje im scenarzysta.
Ale jeżeli coś może brzmieć interesująco, to musicie wiedzieć, że Midnight, Texas znajdzie sposób, by wypompować z tego atmosferę.
Nieumiejętność w trzymaniu napięcia towarzyszy nam przez cały czas. Powód, dla którego Manfred opuszcza Kalifornię, pojawia się w kilka minut po rozpoczęciu odcinka. Jeszcze szybciej idzie mu znalezienie miejsca i załatwienie wszystkich formalności z zakwaterowaniem, gdzie o wiele wiarygodniejszym wydawałoby się, że przyjeżdża do miasteczka tak jak stał i na początku pomieszkuje w pokoju do wynajęcia nad barem.
Nawet przy głównym wątku miłosnym twórcy nie zapoznali się z takim terminem, jak slow-burn. Wystarczy spojrzeć na uroczą Creek (Sarah Ramos), by wiedzieć, że stanie się ukochaną Manfreda. I cały romans, z którego jej stereotypowy teksański ojciec nie będzie zadowolony, na początku drugiego odcinka już jest właściwie faktem. Jednocześnie nie ma między nimi chemii. To zresztą problem wszystkich par w serialu – brak chemii, ale telenowelowa wręcz pewność, że zawsze będą razem. Nawet jeżeli na początku sezonu jeszcze nie są razem.
I nie jest to też do końca wina aktorów, chociaż trzeba przyznać, że w obsadzie znajdziemy role niezłe (Lemuel i Babcia), przyzwoite (Manfred, czarownica Fiji, w którą wciela się Parisa Fitz-Henley), ale też tragiczne (Olivia, Bobo, Creek). Ale jeżeli dostaje się do pracy słaby materiał, to trudno go czasami udźwignąć. A dialogi są w Midnight, Texas dosyć sztywne, brak im subtelności. Gang motocyklowy Synowie Lucyfera przypomina grupkę szkolnych łobuzów z filmu dla dzieci z lat 90. albo drużynę Niemców z Reggae na lodzie. Postacie mają brzmieć na luzie, ale wypada to raczej desperacko niż naturalnie. Patrz, Olivia. Z jednej strony bohaterowie – głównie Pastor i anioł Joe (Jason Lewis) – mówią frazesami, pozostawiając mnóstwo niedomówień, a z drugiej Hightowera da się bardzo szybko połączyć z Olivią i nawet nie trzeba dokładnie oglądać odcinka, by na to wpaść. Swoją drogą, jeżeli starasz się ukryć przed kimś, kto wydzwania do ciebie w dzień i w nocy, to czy nie zmieniasz numeru i nie pozbywasz się telefonu, który można w dzisiejszych czasach łatwo namierzyć?
Drewniane dialogi i płytkie postacie to nie jedyny powód, dla którego Midnight, Texas pasuje bardziej do piątkowego pasma Syfy niż do NBC – jednej z największych stacji telewizyjnych w Stanach. Efekty komputerowe sprawiają wrażenie niedopracowanych, przestarzałych i tanich. Anielskie skrzydła wyglądają tu źle nie tylko dlatego, że wyrastają zamiast rąk (według informacji z sieci na przestrzeni kolejnych odcinków zostaną przeprojektowane), a piekło skojarzyło mi się z filmem Spawn. O gadającym kocie nie wspomnę. Ale podoba mi się wygląd duchów, bo użyto tu praktycznej charakteryzacji. Wszystkie mają białe oczy i szarą skórkę, topielec jest napęczniały od wody, a zmarły podczas operacji serca mężczyzna ma wielką dziurę w klatce piersiowej. To kilka miesięcy temu zainteresowało mnie w zwiastunie.
Oczywiście znajdzie się miejsce w telewizji dla lekkiej produkcji z gatunku horror fantasy, jestem pewna, że widzowie również. To okres letni, gdzie takie seriale o szybkim tempie, nie wymagające głębokiego rozważania dylematów moralnych bohaterów, mają się najlepiej. Jednak wszyscy, którzy chcą wyruszyć do Midnight w Teksasie, a szukają wampirów i tym podobnych stworzeń, nie powinni mieć zbyt wysokich – a może nawet jakichkolwiek – oczekiwań. Bo mogą się srogo rozczarować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz