wtorek, 30 kwietnia 2013

Bon appétit: Hannibal

Lecter przy obiedzie - to zdjęcie tendencyjne.

Ktoś w NBC musi bardzo lubić Bryana Fullera. To chyba nie jest specjalnie dziwne, bo to jeden z najbardziej kreatywnych scenarzystów ostatnich lat. Chociaż "Pushing Daisies" zakończyło się raptem po dwóch sezonach, a "Mockingbird Lane" nie przyjęło się w ogóle, to na "Hannibala" dostał zielone światło od razu na dwa sezony.

Dawno nie widziałam tak pięknego serialu. Obrazy w połączeniu z muzyką tworzą przebogatą ucztę dla zmysłów. Dawno też żaden serial nie jeżył mi włosków na karku i trzymał w kleszczach niepokoju przez 40 minut każdego odcinka. Jak duża w tym zasługa samej strony audio-wizualnej, a jak aktorów i scenariusza?


Hugh Dancy i Mads Mikkelsen spotkali się dziesięć lat temu na planie "Króla Artura". Grali tam przyjaciół i towarzyszy broni. Teraz jako Will Graham i Hannibal Lecter zmierzają ku nieuchronnej i brutalnej konfrontacji. Obaj mieli trudne zadania - jeden mierzył się z legendarną już kreacją Anthony'ego Hopkinsa. Drugi musiał wiarygodnie oddać genialnego agenta w stanie prawie kompletnej rozsypki, który zmaga się nie tylko z rzeczywistymi mordercami i niebezpieczeństwami, ale walczy też z demonami w swojej głowie. Obaj, można powiedzieć po tych kilku wyemitowanych epizodach, wyszli z tego obronną ręką. Nie mam prawie nic do zarzucenia ich postaciom. Prawie, bo czasami było mi trudno zrozumieć dialogi, które Mikkelsen wygłasza w nieco za szybkim tempie i z mocnym akcentem. Ale może chodzi tu o wyłamanie się ze stereotypu, w którym elegancki seryjny morderca mówi zwykle z brytyjskim akcentem, jak nam pokazano w słabym "The Following"?

Odnoszę wrażenie, że jako dodatek do obsady i ekipy realizatorskiej został zaangażowany specjalny sztab ludzi tylko po to, by pilnować dopięcia na ostatni guzik nawet takich rzeczy, jak ułożenie fig na talerzu podczas kolacji. Symetria w kadrach, ta niemalże chorobliwa dbałość o szczegóły i symbolikę, robi naprawdę wielkie wrażenie, a wnętrza zaczynają kojarzyć się z takimi filmami, jak "Lśnienie". Druga ekipa dba pewnie o estetykę serwowanych przez Lectera dań. Aby ślinka ciekła nam w tej samej chwili, w której zastanawiamy się, czy to na pewno potrawa z wieprzowiny.

W dobie, kiedy nawet serie o postapokaliptycznej koegzystencji z kosmitami używają coverów Nirvany, w Hannibalu tego nie uświadczymy. Tutaj towarzyszy nam muzyka klasyczna, bądź też oryginalny soundtrack, który niektórym może wydawać się nierówny, niespójny i nie do zniesienia, ale który przez to wpasowuje się w klimat. Muzyka "kanciasta i rozstrojona" (jeśli ktoś znajduje na nią lepsze słowa, to proszę o oświecenie mnie) pasuje do odwiedzin krwawego miejsca zbrodni czy wizji agenta Grahama o wiele bardziej, niż akustyczna wersja "Sympathy For The Devil".

Ktoś mógłby uznać formę kryminału proceduralnego za niestosowną do serialu o doktorze Lecterze. Że rozwiązywanie jednej sprawy na odcinek jest już oklepane i nudne. Komuś bardziej spodobałoby się, gdyby Graham i cała Sekcja Behawioralna od razu rzucili się w pościg za psychiatrą-kanibalem, zamiast uganiać się za innymi psychopatami. Jednak to gdybanie, czy te okrutne zbrodnie są już dziełem Lectera czy nie, nadają napięcia całemu serialowi. Bo wszystko, co widzieliśmy do tej pory mogło teoretycznie jego dziełem, ale na końcu okazuje się, że jednak tak nie jest. A z jego kamiennej twarzy nie da się nawet wyczytać, czy faktycznie próbuje pomóc Grahamowi, czy szuka sposobu by się oczyścić, czy właśnie czerpie inspirację.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Gra o tron 3x05: Kissed by Fire


Po emocjonującym i pełnym akcji wstępie uraczyli nas całą masą momentów wzruszających, ale i niepokojących. Z jednymi bohaterami łączyliśmy się w nadziei lub cierpieniu, a na innych spoglądaliśmy z pogardą czy przestrachem. Byli też tacy, którym teraz możemy już tylko współczuć.

W końcu dostaliśmy kawał porządnej rycerskiej rąbanki, dodatkowo okraszony buchającymi płomieniami oraz odpowiednią dawką emocji, która zaprezentowała nam Arya, przemykająca między nogami wielkich mężczyzn. Poznaliśmy drugą twarz Thorosa, rozpijaczonego cwaniaka, który ma sporo bojaźni bożej. Zmienia się, gdy zaczyna mówić o swoim bogu albo towarzyszy lordowi Bericowi w jego sądach. 

Ale przy części tej recenzji powinnam odpalić caps lock i nerwowo walić w klawisze. (I przewijać znacznik przez pasek na maxvideo.)

O co chodziło z synami Stannista w słoikach? Dlaczego ktoś postanowił ukrywać Shireen, uroczą i inteligentną księżniczkę, którą Stannis bardzo kochał? Czy to on uważał ją za wstyd dla siebie czy ta nawiedzona wiedźma, Selyse? Czemu ta baba trzyma martwe płody w słoikach i jeszcze nadaje im imiona, ale dla żywej córki jest mniej przywiązana? Czemu przyklaskuje temu, by obca kobieta sypiała z jej mężem? (Obawiam się, że odpowiedź na te pytania brzmi "bo jest wariatką".) Czemu jest tyle złych rzeczy związanych z wątkiem Stannisa? Tyle źle zrobionych rzeczy, zmienionych lub kompletnie pominiętych postaci. Od jego pierwszych scen z drugim sezonie większość czasu coś było nie tak. Jeśli ostatni z braci Baratheon obejmie kiedyś Żelazny Tron, to widzowie powinni zachodzić w głowę, jak to się stało, że najgorzej prowadzony bohater - pomijając, oczywiście, Littlefingera - dostał główną wygraną.


Teraz już chyba wszyscy wiemy, że Robb Stark stracił grunt pod nogami. Po utracie Północy i złamaniu danej lordowi Freyowi obietnicy, stracił teraz połowę swojej armii. Chciał najwyraźniej odzyskać honor, który zgubił gdzieś między spódnicami Talisy (której za nic nie wdrażałabym w swoje plany wojenne) i postanowił ściąć zdrajcę na pokaz, zamiast zrobić z niego więźnia. Zabawne są w tej sytuacji dwie rzeczy. Raz: lord Frey pojawił się tylko w pierwszym sezonie, a jego tak liczna rodzina nie miała żadnego wkładu w fabułę, ani nawet w tło. Zostali najzwyczajniej w świecie zapomnieni. A teraz Król Północy wraca do nich z podkulonym ogonem, by przypomnieć im o zerwanej przez siebie obietnicy. Dwa: skoro Karstarkowie stanowili połowę armii Robba, to jaką siłę dają mu inni lordowie? Jego armia przez to nie wydaje się specjalnie liczebna ani potężna, tym bardziej, że część ludzi została z lordem Boltonem w Harrenhal. Czym on działa, że Tywin Lannister, i w ogóle ktokolwiek, jeszcze traktuje go jak zagrożenie? Dobrze prowadzoną propagandą?

Kiedy jednak "Kissed by Fire" zawodzi w tych dużych momentach, gdzie liczą się wojska, bitwy i strategia, to nie rozczarowuje w spokojnych i drobnych chwilach. Tak, jak wcześniej, w epizodzie trzecim, za najlepszy moment uważałam pełną smutku scenę między Catelyn i Blackfishem, tak tutaj wybór musi paść na Brienne i Jaime'a. To jedna z tych sekwencji, w których najważniejsze są małe rzeczy. Spojrzenia, jakie wymieniali między sobą, ton jakim Jaime opowiadał Brienne historię zabójstwa Szalonego Króla (prawdopodobnie jako jedynej), to że nie patrzył na nią. To, że Brienne milczała przez cały ten czas, to że nie wyszła po tym, jak obraził ją ostatnimi chyba słowami, które można by przypasować dawnemu Królobójcy. A także to, że w tej scenie wyłapałam najwięcej dialogów z książki - łącznie z "Jaime, mam na imię Jaime".

Od kiedy Gwendoline Christie i Nikolaj Coster-Waldau zaczęli pojawiać się we wspólnych scenach stali się moją ulubioną parą. A teraz dostali niesamowicie intymną scenę, gdzie okazuje się, że legendarny Królobójca ma słabą stronę, a nawet skrupuły. A spokojna postawa Brienne i jej spojrzenie, zmieniające się z pogardliwego we współczujące, pasowały tam idealnie. I ich nagość nie miała znaczenia.

Nagość należy zostawiać teraz Dzikim oraz (tradycyjnie) scenom łóżkowym z Lorasem. Ale, przy słoikach królowej Selyse, goły tyłek każdego nowego kochanka Rycerza Kwiatów nie robi już wrażenia.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Big Bang Theory 6x21: The Closure Alternative


Och Sheldon, Sheldon. 

Pamiętam pierwszy sezon, kiedy jeszcze zachowywałeś się jak ten przysłowiowy nerd, a nie jak skrajny socjopata. Kiedy sam jeszcze potrafiłeś używać sarkazmu, rozmowa z Leonardem nie zawsze sprawiała ci przykrość, a teksty "jacy wy wszyscy jesteście tępi" potrafiłeś zachować dla siebie. Udawało ci się nawet powiedzieć jakiś śmieszny żart czy one-linera

Twoje przyzwyczajenia względem miejsca na kanapie, porannych rytuałów i pukania były odrobinę dziwne, ale jednak ujmujące. Każdy przecież ma jakieś dziwactwa - śpi z nogami zawiniętymi w kołdrę, jedzenie gryzie określoną ilość razy i nawet ma swoje ulubione miejsce siedzące w autobusie.

Teraz jesteś nie do zniesienia. Powoli to narastało, szczególnie gdy znalazłeś sobie Amy. Bo najwyraźniej nie potrafisz okazać cieplejszych uczuć nawet osobie, która wyłazi dla ciebie ze swojej dziwnej skorupy. Czemu znoszą cię jeszcze twoi jedyni przyjaciele? Nie jesteś dla nich miły, oczekujesz od nich przysług, ale nie obchodzą cię ich sprawy, a kiedy przychodzą do ciebie z problemami, otwarcie przyznajesz, że masz to gdzieś. Interakcji społecznych uczysz się z podręczników albo internetu i potrafisz zatruwać ludziom życie tak długo, aż kończysz z sądowym zakazem zbliżania się. Nie szanujesz niczyjej pracy (tutaj zarówno Amy, jak i twórcy serialu "Alphas" w scenie po napisach), bo wszyscy są zbyt mierni, by ci dorównać.

Padłeś ofiarą tego samego syndromu, który dotknął Joey'a Tribbiani z "Przyjaciół". Ktoś wziął twoją najbardziej charakterystyczną cechę, rozdmuchał ją do granic możliwości i chyba nie ma jeszcze zamiaru przestać. Joey pod koniec swojego serialu stał się kompletnym idiotą, chociaż na początku był uroczym i sprytnym kolesiem, który miał proste potrzeby, ale nie zachowywał się jak kilkuletnie dziecko. A ty, Sheldon, zostałeś egocentrycznym kutasem. 

I szkoda mi cię. I szkoda mi Amy, chociaż na początku jej nie lubiłam. I szkoda mi twojego serialu, chociaż sam z siebie przestał być już śmieszny jakiś czas temu. 

Szkoda tym bardziej że ten odcinek traktował o tym, co jest mi bardzo bliskie - pasjonowaniu się czymś i dzieleniu się tym z najbliższymi. A że akurat były to seriale, że wymieniałeś tytuły, które są mi znane, to chciałam się cieszyć bardziej. Ale jak, skoro znowu wszystko musiało skupić się na tobie i twoich irytujących dziwactwach? Penny miała coś na kształt objawienia względem swojego życia, z którego nie była do końca zadowolona. Raj w końcu odnajduje kogoś, przy kim czuje się dobrze. Te wątki jednak zupełnie straciły znaczenie, stały się tylko wypełniaczem, bo ty miałeś swoje domino i pajaca z pudełka.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Gra o tron 3x04: And Now His Watch Is Ended

 

Wolę nie zapeszać, ale ten sezon to jak na razie najlepszy z dotychczasowych. Nie chciałabym by, po tak zacnym epizodzie, coś zmieniło się na gorsze. Już nie raz przecież pisałam, że jest świetnie i coraz fajniej, ładniej i bardziej spektakularnie, żeby potem rozczarowywać się, gdy sezon dobiegał do końca.

I uwaga, uwaga! Joffrey zaczyna przejawiać jakieś pozytywne uczucia. Do tej pory okrutny, wyrachowany i pyskaty, teraz widzieliśmy u niego prawdziwą radość. Tak, przejawiał ją opowiadając o pożeraniu czy paleniu żywcem, ale widzieliśmy, że może być radosny. Margaery świetnie na niego wpływa. Nie ma wpływu, bo tego określenia używa się, gdy ktoś oddziałuje na drugą osobę nieświadomie. Mała Przyszła Królowa ładnie urabia Joffa w swych delikatnych dłoniach. Oczywiście, nie oznacza to, że można nagle go polubić. Do tego chyba nikt nigdy nie będzie zdolny. 

I jeszcze: mina Cersei, gdy w sepcie Baleora zorientowała się, że na rzecz Margaery traci nie tylko oddanie poddanych, ale też uwagę swojego pierworodnego, bezczenna!


Cieszę się, że do Królewskiej Przystani trafiła kolejna osoba, która potrafi prowadzić prawdziwe intrygi. Rozmowa Królowej Cierni z Varysem okazała się jedną z najciekawszych konfrontacji eunucha z innymi "graczami", w dużej mierze dlatego, że nie była przerzucaniem się złośliwościami i brudnymi sekrecikami, jak to bywało w przypadku Littlefingera. Varys w tym odcinku w ogóle pokazał dużo nowych kolorów. Wiadomo, że różne rzeczy ukrywa puder na jego policzkach i perfuma, którą obficie się skrapia, ale tak intensywnej i wytrwałej żądzy zemsty chyba nikt by tam nie znalazł.

Ciekawe czy widzieliśmy też ostatnie podrygi Theona. Domyślam się, że twórcy musieli zatrzymać Alfiego Allena w obsadzie na kolejny sezon, dlatego my mieliśmy okazję oglądać jego kiepsko zakończoną ucieczkę. Czy jednak oszczędzą nam widoku tego, co zapewni mu Ramsay Snow? Czy pozwolą nam się tylko domyślać? To drugie byłoby o wiele lepszym rozwiązaniem.

Resztki Nocnej Straży, które znajdują się za Murem, były traktowane mocno po macoszemu w tym sezonie. Podobnie było i w tym odcinku, gdzie poświęcono im raptem kilka minut w Twierdzy Crastera. Niemniej, były to minuty o wielkim znaczeniu, zmuszające kolejnych naszych ulubieńców (wiwat Edd Cierpiętnik!) do rozdzielenia się. Szkoda tylko, że już więcej nie zobaczymy w serialu Jamesa Cosmo - idealnie odnajdywał się w roli szorstkiego dowódcy. 

Kiedy w poprzednim sezonie Daenerys dotarła ze swoim obdartym i zagłodzonym khalasarem do Qarthu pewne było, że używanie egzotycznych języków (w tym wypadku językiem Dothraków czy Valyrii) wychodzi Emilii Clarke naturalniej niż posługiwanie się wspólną mową. Przyjmuje wtedy bardziej płynne tempo i rezygnuje z irytujących pauz.

I może przez to zakończenie tego odcinka było najlepszym, jakie udało im się zrobić? Daenerys zaczęła mówić po valyriańsku, a to dodało zarówno jej postaci, jak i całej scenie mocy. Wszystko było tu bez zarzutów. Dany stanowcza i do końca skryta przed swoimi doradcami, Nieskalani w większej liczbie robią wrażenie, podobnie jak Drogon (nawet jeśli jest) na łańcuchu. I potem to piękne ujęcie wśród dymu i popiołu. To jest Daenerys, na którą czekałam!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Demony da Vinci: renesansowy niewypał


Leonardo da Vinci jest zajebisty. Ale tak niesamowity i fantastyczny, że brakuje słów. Ludzie zaczynają go kochać momentalnie po tym, jak mają ochotę zrobić mu krzywdę za bycie bezczelnym do bólu. Ale taki już najwyraźniej przywilej serialowego geniusza - może być wygadanym kutasem, ale jeden uśmiech obraca wszystko na jego korzyść. Dodatkowo jest niesamowicie przystojny, ma piękne zęby, włosy i jest atletycznie zbudowany. Wszyscy oczarowani są Leonardem, niezależnie od płci i wieku. Wszyscy, poza jego ojcem - odrysowanym od kalki "zły rodzic, niewierzący w swoje dziecko". Jest pewnie pierwszym, który używa terminu "wegetarianin" i podchodzi do tego ideologicznie, potrafi naszkicować ptaki w locie, a nawet buduje roboty i śmiercionośne skrzynie na bibeloty. Czy to nie za dużo nawet, jak na pana da Vinci? Wydaje się być przesadzony, nawet jeśli użyjemy profilu "człowiek renesansu".

Dodatkowo, taką rolę przydałoby się dobrze zagrać. Tom Riley może przystojny jest, ale wrażenie robi na mnie takie samo, jak główny bohater "Grimm" - do dobrego pomysłu dobrano aktora bez charyzmy i jakiegoś wewnętrznego ognia, a tego, zarówno David Giuntoli jak i Riley, nie posiadają.

W serialach kostiumowych zawsze mam problem z nieco lekceważącym podejściem twórców do pewnych standardów i dodanie do tego pewnych "współczesnych" aspektów. Tak było w "Tudorach", gdzie fryzury aktorów zachowywały swój współczesny charakter, a ówczesna moda była zmieniana tak, by spod rozchełstanej koszuli mogła wyzierać pięknie wyrzeźbiona męska klata. Tutaj jakby nikt w ogóle nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Przez to Zoroaster - kolejny wyluzowany Włoch z mocnym brytyjskim akcentem - świeci nam szeroką i owłosioną piersią w każdej scenie, zwykle nonszalancko opierając się o coś, zupełnie jakby pozował. Nie na miejscu są klapy w kurtkach i prawie wszystkie stylizacje Lucrezii. Ale nie tylko stroje są tutaj problemem. Wprawne oko wypatrzy także elementy scenografii, a nawet budynki (!), które nie pasują zupełnie do czasów, w których żył twórca Mony Lisy.

Ale skoro ujęcia rzymskich miast wyglądają, jak pierwsze komputerowe szkice z "Assassin's Creed 2", to może nie oczekujmy, że "fachowi fachowcy" zwracali uwagę na to, czy dany budynek jest z wieku XIII czy XVII? Nie ma i nie będzie chyba ujęcia z planu ogólnego w tym serialu, w którym green screen nie będzie raził w oczy.

Jeśli brzmi to wszystko jak czepianie się szczegółów, to nic na to nie poradzę. W serialach kostiumowych liczę na klimat epoki, który został w tym przypadku zagubiony gdzieś pomiędzy slow-motion i fryzurami na żel.

Chciałabym zobaczyć więcej prawdziwej pracy Leonarda nad wynalazkami. Nad działem, które zostało u niego zamówione przez Lorenzo Medici, podobno to przecież poważne zadanie. Skoro, nie szczędząc nam szczegółów, potrafią pokazać nam proces śledzenia drogi ściganego Żyda, łącznie z animacją komputerową i szkicem biblioteki, to mogliby zwrócić uwagę na to jak Leonardo projektował i budował prototyp armaty. I co zrobił źle, że pierwsza prezentacja skończyła się niekontrolowanym wybuchem. Tak samo my czasami próbujemy naprawić coś samodzielnie i po poruszeniu kilku części stwierdzamy, że już jest wszystko ok. Tylko co poruszyliśmy, że znowu zaczęło działać?

Ale zostało mi to odebrane, by pokazać knucie i spiskowanie tak wtórne, że nawet nie nudzi, tylko wkurza. Żeby zaprezentować mi kolejnego bogatego dupka, który musiał zostać ubrany i zafarbowany na czarno, by tylko pokazać, że jest złym krewnym złego papieża i będzie przez cały serial robił złe rzeczy. Żeby wprowadzić kobietę szpiega i uznać, że będzie to dla wszystkich niesamowite zaskoczenie. No i żeby tym razem pokazywać całą masę gołych męskich pośladków.

Luźna interpretacja luźną interpretacją, ale come on. Nie da się oglądać serialu, w którego produkcję i reklamę wpakowano całkiem niezły budżet (poza efektami, j.w.), przy którym człowiek krzywi się właściwie od pierwszej minuty.

środa, 17 kwietnia 2013

Gra o tron 3x03: Walk of Punishment


Najnowszy odcinek "Gry o tron" sponsorują chorobliwie wysokie mniemanie o sobie i skuteczne sposoby na jego utemperowanie. Po dylemacie, czy aby twarzą tej cechy charakteru nie uczynić Theona (jemu już ściągnięte portki odebrały odwagę), zdecydowałam się jednak na Jaime'a. 


Najlepszy rycerz Westeros do tej pory zapewniał nam rozrywki głównie "gorącą głową" oraz swoją nonszalancją w zadawaniu cierpienia zarówno fizycznego jak i psychicznego. Ostatnia sekwencja przy ognisku pokazała, że nawet on ma trochę oleju w głowie, podejmując próbę uwolnienia się bez miecza, ale ze słowami. To, że od następnego odcinka będzie mógł tylko nimi się posiłkować, uczyni z niego w końcu interesującą i rozwijającą się postać. Może ktoś go nawet pożałuje, podobnie jak Theona?

O dziwo, ale jego brat tym razem nie zachwycił. Miałam wrażenie, że przy scenach w stolicy oglądam dziwną komedię, gdzie najpierw pokazują trzech głupków, przepychających się w drzwiach (Varys, Paluszek i Maester na obradach Małej Rady), a potem scenkę rodem z "American Pie", gdzie chodziło o rozdziewiczanie frajera i wymienianie się głupimi żartami później. Moja sympatia do bezbłędnego duetu Tyrion/Bronn nie zmalała przez to, ale nie tęskniłam za scenami w burdelu. Najwyraźniej tęsknił ktoś z produkcji.

A ci, którzy całe lata narzekali na brak Bryndena Tully'ego teraz mogą uznać się za zaspokojonych. Pokuszę się nawet o stwierdzenie "mogą umrzeć w spokoju", bo grający Blackfisha Clive Russell jest jakby uszyty do tej roli. Oglądający "Ripper Street" (gdzie również bryluje Jerome Flynn - nasz ulubiony najemnik) rozpoznają w nim nadkomisarza Aberline'a, a reszta "tego wysokiego gościa, który pokazuje się w prawie każdej historycznej czy fantastycznej produkcji". Blackfish to twardy żołnierz, dobry strateg. Postawny, twardy, z twarzą poznaczoną bruzdami. Odważny i nieprzebierający w słowach.  Szorstki i stanowczy kiedy trzeba, ale czuły, gdy rozmawia z Catelyn i służy jej za oparcie w tej krótkiej chwili, gdy jego bratanica pozwala sobie na chwilę niczym niepowstrzymywanego żalu. To była jedna z najlepszych scen całego odcinka. Czuję, że sceny z Blackfishem często będą dostawały to miano.

Nie wiem, czy przy trzecim sezonie pozostanie jeszcze ktoś, kto powie, że Michelle Fairley nie jest wspaniałą Catelyn. Że pierwotnie zaangażowana do tej roli Jennifer Ehle byłaby lepsza ze względu na młodszy wiek. Pani Fairley ma taki niesamowity i dojrzały urok w sobie, że spoglądanie w jej oczy za każdym razem sprawia, że zapominam o tym, jak bardzo nie lubiłam książkowej Cat.

Za to do Talisy nie przekonam się nigdy, no nie ma siły. Jej mówienie do czternasto- i piętnastoletnich giermków jak do siedmioletnich chłopców nie poprawia sytuacji. Ale też nie pogarsza, bo chyba bardziej nie można.


Trudno powiedzieć mi o scenach Daenerys coś więcej niż to, że były dobre. Duża w tym zasługa straży przybocznej Srebrnej Królowej. Nawet jeśli Emilia Clarke podciągnęła trochę poziom swojej gry, to dwóm starszym towarzyszom nie dorównuje. Wypada za to lepiej niż jej nowa koleżanka Missandei, w której najpewniej skumulują cechy i zadania wszystkich jej martwych już służek. Między innymi dlatego skryba jest kształtną kobietą, a nie dziesięcioletnim dzieckiem, jak w książce. 

Na jej dobre sceny trzeba jeszcze poczekać. Handel Drogonem, mam wielką nadzieję, będzie świetnym początkiem całej masy dobrych rzeczy w jej wątku.

I czy to tylko ja, czy sztandar Boltonów w kolorze wygląda, jak flaga brytyjska?

wtorek, 16 kwietnia 2013

Retrospekcje: Come Fly With Me



Matt Lucas i David Walliams to świetnie dobrana para komików. Nie boją się poruszyć nawet najbardziej drażliwych tematów, zresztą właśnie te niewygodne są ich ulubionymi. W Małej Brytanii bez skrupułów wyśmiewali swoich rodaków. Serial zdobył taką popularność (pomimo cenzury w niektórych europejskich krajach, np. w Polsce) że Panowie przenieśli swoich bohaterów do USA. Tam mogliśmy śledzić losy naszych ulubieńców w nowych sytuacjach, jednak serial nie zwolnił tempa ani na chwilę. O ile te tytuły są rozpoznawalne i popularne, Come Fly With Me przeszło bez większego echa. A nie powinno, ponieważ jest tak samo genialne!

W serialu poznajemy pracowników lotniska, pracowników tanich linii lotniczych, ekscentrycznego właściciela jednej z takich linii oraz zwykłych pasażerów. W każdej roli występują oczywiście Matt i David. Nie wiem, czy przez dwa lata od skończenia Little Britain metody charakteryzacji aż tak się rozwinęły, czy to bardziej zasługa fantazji komików ale w niektórych scenach naprawdę ciężko dojrzeć prawdziwych aktorów! Mój faworyt to dwie japońskie dziewczynki czekające na swojego idola Martina Clunes'a. Kiedy zaśpiewały piosenkę którą napisały na jego cześć, płakałam ze śmiechu. 

Pomimo, że serial nie jest tak ostry jak poprzedni serial Lucasa i Walliamsa (w jednym z wywiadów przyznali, że chcieli trochę odpocząć), można znaleźć dużo słodko- gorzkich scen z którymi każdy, kto przynajmniej raz leciał może się identyfikować. Na przykład Omar Baba, właściciel taniej linii lotniczej, chcąc zdementować plotki na temat braku miejsca na nogi w samolocie nakręca reklamę w której pyta "przypadkowych" pasażerów czy mają wystarczająco dużo miejsca. Uśmiechnięci pasażerowie odpowiadają że tak. A tak się złożyło, że wszyscy zapytani byli karłami. Czy też sytuacja przy odprawie, kiedy okazuje się że walizka pasażerki jest za ciężka, a osiąga odpowiednią wagę dopiero kiedy jest pusta. 

Wypadałoby też wspomnieć o występach gościnnych. Komicy chętnie zapraszają sławnych ludzi do swoich seriali, w tym przypadku nie było inaczej. Mamy Ruperta Grinta, mamy Geri Halliwell i mamy Davida Schwimmera który próbuje przemycić nielegalną pornografię. Polecam gorąco!


piątek, 12 kwietnia 2013

Gra o tron 3x02: Dark Wings, Dark Words


Było sobie trzech brytyjskich chłopców, którzy jakieś dziesięć lat temu stali się popularnymi aktorami dziecięcymi dzięki swojemu urokowi i talentowi (i graniu w filmach z Hugh Grantem). Często zdarzało się, że jeden mylony był z drugim czy trzecim, jako ten "brytyjski dzieciak". Ale te dziesięć lat minęło wyjątkowo szybko. Nicholas Hoult dołączył do X-Men, a ostatnio próbuje przekonać nas do tego, że zombie też mogą się zakochać, grając główną rolę w filmie "Wiecznie żywy". Freddie Highmore zostawił towarzystwo Johnny'ego Deppa i Heleny Bonham-Carter i stał się ostatnio siedemnastoletnim Normanem Batesem w "Bates Motel". A Thomas Brodie-Sangster, chłopaczek z "To właśnie miłość", który dla dziewczyny nauczył się grać na perkusji, dołączył do obsady "Gry o tron". Zaliczył świetne "wejście" we śnie szokująco wyrośniętego Brana, by potem dołączyć do grupki uciekinierów z Winterfell. On i jego siostra dają nadzieje na interesujący przebieg starkowej wyprawy na mroźną północ.

Ale to nie jedyna nowa postać, która od pierwszej chwili wzbudza wielką ciekawość. Bo oto teraz serial wzbogacił się o kolejną grupę dezerterów i buntowników, a w ich szeregach bryluje Thoros z Myr. Podejrzewam, że Gary Oldman był za drogi, więc wzięli jego naśladowcę. W żadnym wypadku nie jest to przytyk, bo grający go Paul Kaye (który grał w naszym "39 i pół", WTF?!) zyskał moją sympatię niemal z miejsca - swoją nonszalancją, groźnym błyskiem oka, chowającym się za rubasznymi dowcipami, i "Deszczami Castamere". Maniera, kojarząca się z jednym z moich ulubionych aktorów ever, została policzona na plus. Przy okazji - będzie więcej Ogara.

Margaery cały czas plusuje. Co prawda już pojawiła się ta charakterystyczna mina Natalie Dormer, która mocno mnie irytuje, ale w tym odcinku nie dość, że przedstawiła swoją fenomenalną babcię (okazjonalnie żonę Agenta 007) to jeszcze pokazała nam, że Joff jej niestraszny i być może znajdzie na niego sposób. Nie będę odszczekiwać jeszcze tego, co mówiłam przy okazji jej debiutu w drugim sezonie, dam i jej i sobie trochę czasu. Czekam na pewno na więcej scen z dworkiem Margaery oraz Królową Cierni, szczególnie z perspektywy Sansy, która wypadła naprawdę wiarygodnie w scenie rozmowy przy ciastkach cytrynowych.

Służka młodej starkówny jednak jest dla mnie trudna do rozgryzienia. Shae sprawia wrażenie, jakby mocno przejmowała się losem Sansy, z każdym odcinkiem zbliżając się do niej coraz bardziej. Można by powiedzieć, że to twardo stąpająca po ziemi. Taką chyba trzeba być, kiedy się w obcym kraju sprzedaje swoje wdzięki. Jednak lekceważy ryzyko, przychodząc ot tak do kwatery Tyriona. Dobrze dobrali się, skoro on już w poprzednim sezonie umieścił ją w Wieży Namiestnika, zamiast chociaż próbować ukryć ją przed szeptaczami. Najwyraźniej obcy akcent tak wpływa na ludzi.

Rację miała w tym odcinku Talisa, mówiąc o ponurych, brodatych ludziach z Westeros. Robb zaczyna być młodym obrazem swojego ojca - wiecznie zafrapowanym, z czołem zmarszczonym i wzrokiem wlepionym gdzieś w okolice swoich stóp. Obóz Starków nie jest w ogóle źródłem dobrych wydarzeń, a twarzą wszystkich cierpień Westeros staje się Catelyn, która w tym odcinku powiedziała to otwarcie. I zrobiła to w sposób bardzo przekonujący (złego słowa nie można powiedzieć o Michelle Fairley w tej roli), chociaż sama scena i historia były może zbyt melodramatyczne.

I czy już teraz ma mi się zrobić szkoda Theona? Nie byłam na to przygotowana, ale widok posługacza o twarzy Simona z "Misfits" sprawił, że poczułam ciarki na plecach. Z tego nie będzie nic dobrego, na pewno nie dla młodego Greyjoy'a.

sobota, 6 kwietnia 2013

Don't Dead, Open Inside!



Dwa i pół sezonu zmarnowane, bo należę do tych bojaźliwych, którym po horrorze z zombie roją się w głowach różne scenariusze. Trochę, jak z tym irracjonalnym strachem z dzieciństwa, że w okolicznym basenie pojawi się nagle rekin. Jak się okazuje, człowiek nie jest osamotniony w takich rozmyślaniach. A kiedy już zwalczy w sobie paranoję, to nadrabia pewne rzeczy. Hurtowo!

Hurtowe oglądanie seriali ma swoje dobre i złe strony. Człowiek cały czas jest "w temacie" i niepotrzebne mu są przypomnienia. Ale bardzo często stwierdzenie "jeszcze jeden odcinek" przeciąga wieczorny seans na całą noc. Rodzi się też uczucie zbyt szybkiego końca. To samo zdarza się, gdy wchodzimy po schodach i wydaje nam się, że mamy przed sobą jeszcze jeden stopień, przez co stopa trafia w pustkę. Odcinek finałowy zdarza się wtedy zbyt szybko i niekoniecznie robi tak duże wrażenie, jak odcinki finałowe mają w zwyczaju.

Co dzieje się w dużych miastach? Czy wszędzie sytuacja wygląda, jak w Atlancie, czy są jakieś większe azyle? Czy są tam jacyś ocaleni? Bo niemożliwe przecież, że lokatorzy więzienia i Woodbury byli jedynymi żywymi. Czy ta epidemia opanowała tylko Stany, tylko Ameryki, czy dosięgnęła cały świat? Czy ktoś gdzieś jeszcze pracuje nad lekarstwem? A co, jeśli gdzieś lekarstwo już jest? Co z takimi grupami, jak politycy, aktorzy (skojarzenie z Billem Murray'em nasuwa się chyba samo) naukowcy i celebryci? Czy istnieje szansa, że nasi dzielni bohaterowie natkną się kiedyś na sławnego zombie? Skoro zombie rozkładają się (przykład wlókł się po trawniku w pierwszym odcinku), to czy za jakiś czas skażony teren nie będzie usłany charczącymi stertami kości i zniszczonej odzieży? Skoro zombie cały czas żrą, to czy się wypróżniają? Dlaczego zwykle wloką się wolniej niż spacerujący człowiek, to w lasach pojawiają się znikąd i bez hałasu, jak ninja? Ile benzyny może być dostępne w okolicy? Od niej w dużej mierze uzależnione jest bytowanie całej grupy. Jak długo będą mogli zostać w więzieniu, skoro nie tylko paliwo, ale i żywność może się skończyć? Dlaczego tylko Carl ma tłumik? Dlaczego Daryl używa kuszy, by nie przyciągać zombie hałasem, ale jeździ głośnym, odsłoniętym motorem? Czy scenarzyści "zshipują" go z Carol, wywołując tym samym pianę na usteczkach jego fanek? Dlaczego Rick nie chciał z początku przygarnąć Tyreese'a i reszty (silnych i sprawnych ludzi, którzy radzili sobie świetnie bez broni palnej), ale potem przywiózł sobie cały autobus dzieci i starych bab? Gdzie jest Gubernator? Dlaczego pierwsze spojrzenie na Miltona, naukowca-okularnika (który chciał równie dobrze, jak Andrea), mówiło otwarcie "to ja wykręcę numer mojemu wybawcy, bo za późno zorientuję się, że facet to psychol i sadysta"? Dlaczego widzowie uważają, że niepokazanie postaci strzelającej sobie w głowę musi od razu oznaczać, że owa postać przeżyła, nawet jeśli się poważnie wykrwawiała lub została ugryziona? Dlaczego Rick nie chciał wziąć Pomarańczowego Plecaka, skazując go tym samym na śmierć? Pomarańczowy Plecak także przeżył miesiące, prawdopodobnie sam przez dłuższy okres czasu, więc pewnie potrafił sobie poradzić. A na pewno świetnie biegał. Byłby też dozgonnie wdzięczny za azyl, a przez to bardzo skory do pomocy i obrony. Czy wszyscy nadal cieszą się, że obrali Ricka na swojego przywódcę? Czy "duch Shane'a" będzie prześladował Szeryfa za sprawą poczynań Carla? Czy Chandler Riggs w końcu nauczy się grać? Czy wszyscy cieszą się, że Lori przestała ukazywać się na spacerniaku? I że w ogóle zniknęła z serialu?

Pozwolę zostawić sobie na razie te pytania bez odpowiedzi. Poczekam, aż skusi mnie powtórka całości.

Zapewne bardzo niedługo.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Gra o tron 3x01: Valar Dohaeris


To lubię. Razem z końcem trzeciego sezonu "Walking Dead" (o tym też już niedługo) dostałam nowy sezon produkcji, o której jeszcze kilka lat temu mogłam tylko pomarzyć. Nie smucę się zatem - przerzucam uwagę z jednego na drugie.

Wydawałoby się, że minęło strasznie dużo czasu od finałowego odcinka drugiego sezonu. Że przez ten czas mogliśmy żywić się tylko powtórkami i okazjonalnymi zdjęciami z planu. Potem dostaliśmy więcej, tygodnie przed premierą trzeciego sezonu upływały pod znakiem nowych filmików, plakatów, oficjalnych zdjęć i reklam. Nadal było nam mało, a wielkanocną premierę "Valar Dohaeris" powitaliśmy jak - nie przymierzając - stado wygłodniałych wilkorów.

I apetyty zostały nasycone. A przynajmniej zjedliśmy dobre śniadanie.

Można było przebierać w świetnie zagranych scenach. Rozmowa Tyriona zarówno z siostrą (w końcu widzimy więcej życia w Cersei!) jak i ojcem, nonszalancko bezczelny (lub bezczelnie nonszalancki) ser Bronn znad Czarnego Nurtu, historia Davosa - od męki na skalistej wysepce, po sztylet wznoszony na Czerwoną Kapłankę. Nawet Sansę i Shae, siedzące nad zatoką, oglądało się z ciekawością. Scena otwierająca miała klimat i trzymała w napięciu, odczuwało się panikę i osamotnienie razem z Samwellem. Pierwsze spotkanie z Królem Za Murem i jego "dworem"  także wypadło świetnie. Przynajmniej ze strony Ciarána Hindsa i nowej części obsady.

Kit Harrington wyrasta nam na godnego następcę Orlando Blooma. Oto aktor ładny, z jednostajnie odgrywaną manierą i niezmiennym spojrzeniem. Zapewne znany będzie z tej jednej roli w produkcji fantasy, dzięki której "wypłynął". Później zostanie mu grywać w mniej udanych filmach, które po premierze kinowej są ostro krytykowane (u Blooma np. "Trzej muszkieterowie", u Harringtona "Silent Hill 2") lub trafiają od razu na DVD. Absolutnie nie jest mi szkoda. W obsadzie "Gry o tron" można przebierać wśród aktorów - młodszych i bardziej utalentowanych, którzy zasługują na uwagę. Partnerująca mu w tych pierwszych scenach Rose Leslie (jako Ygritte) bez specjalnego wysiłku wykonuje lepszą robotę.

Może nie byłam wcześniej przekonana do pomysłu obsadzenia Natalie Dormer w roli młodziutkiej i słodkiej Margaery, a obnażenie jej przebiegłości już w pierwszym odcinku było tak niewłaściwie, że prawie oburzające. Natalie nie jest moją ulubioną aktorką we wszechświecie, nie plasuje się nawet w pierwszej setce, ale tu mnie przekonała (może tak, jak inna aktorka nie mogłaby). Musiała czekać na to kilka odcinków i niemalże półtora roku, ale udało się. Chociaż wiem już, że Margaery Tyrell jest przewrotna i sprytna, a jej ambicje są wielkie, to przez chwilę daję się nabrać na jej dworne gesty. Jej uśmiech jest równie słodki dla głodnych sierot z Zapchlonego Tyłka, jak dla królowej i jej odrażającego pierworodnego.

Względem odstępstw od literackiego pierwowzoru wystarczy powiedzieć tyle, że skoro już trzeci sezon twórcy podejmują to ryzyko, to pozostaje nam tylko się z tym pogodzić. Szybkie zdemaskowanie ser Barristana nie przeszkadzało mi specjalnie, chociaż okoliczności były do bólu wręcz schematyczne. Pozory przecież mylą, jak to zwykle bywa kiedy masz do czynienia z niewinnym milczącym dzieciątkiem, a z drugiej strony widzisz zakapturzonego nieznajomego. Teraz trzeba czekać na resztę egzotycznego orszaku Daenerys. Ze złotozębym najemnikiem na czele.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...